Cisza, jak gdyby ktoś wyłączył fonię. Nie słychać tu odgłosu świerszczy, choć nad głową wisi już przejrzyste, nocne niebo. I gwiazdy jakieś inne, ale wcale nie przez brak skażenia światłem. Próżno szukać na drogach śladów opon samochodowych lub nasłuchiwać, czy aby w oddali nie warczą silniki pędzących aut. W górę też nie ma co patrzeć, bo smug kondensacyjnych nie widać tam od lat. Te wszystkie rzeczy zostały w Dużej Ziemi. Tu, w Zonie, nie ma dla nich miejsca. To inny świat… nasz świat. Wielu próbowało do niego wejść, ale mało komu się to udaje. Wiadomo, wszystko tajne przez poufne, teren strzeżony. Różnie to bywa na Pograniczu…
„Trzask fali dźwiękowej, uderzenie lecącego siedemset metrów na sekundę sześćdziesięciogramowego pocisku dwanaście i siedem milimetra w kruche ludzkie ciało i ohydny odgłos plaśnięcia tkanek miękkich o betonową ścianę przychodzą chwilę przed tym, jak potężny huk wystrzału przetacza się echem gromu nad całym Pograniczem. Patrzę tępym wzrokiem na pokrytą krwią i strzępami skóry krawędź budynku, za którą znikło to, co zostało z głupiego, młodego chłopaczka, który tak jak ja niegdyś przyszedł do Zony tylko z pistoletem.” – Witajcie w Czarnobylskiej Strefie Zamkniętej.
Czasem życie pisze i takie scenariusze, że człowiek ni z gruchy ni z pietruchy odkrywa w sobie coś, czego wcześniej nie był do końca świadomy, że potrafi. Jak to dokładnie było z Michałem Gołkowskim – nie wiem. Ważne, że za namową żony napisał książkę. I chwała obojgu, bo wyszło lepiej niż dobrze
„Ołowiany Świt” to powieść debiutancka, która w mojej opinii zasługuje na gromkie brawa. Nie dlatego, że jest świetna, bo wiele można by jej było wytknąć, lecz dlatego, że klimat, jaki wyziewa z każdej następnej przewróconej strony, jest dobrze wyczuwalny nawet przeze mnie – osobę, która tematem się jakoś szczególnie nie interesuje, a w grę grała ledwie raz i to z bardzo mieszanymi odczuciami. Czarnobyl nigdy mnie jakoś szczególnie nie ciekawił, nawet patrząc przez pryzmat eksploracji miejskiej, którą się zajmuję. To, czego nie dali rady osiągnąć „Napromieniowani.pl” albo „Tube Raiders”, osiągnął Michał z Sochaczewa. I za to ukłony, bo właśnie tak powinna działać sztuka w każdej formie – wpływając na odbiorcę, na jego uczucia, emocje i to, jak widzi otaczający go świat.
Słów kilka o świecie przedstawionym
Description
Ci, którzy grali w grę, wrócą do niej zaraz po lekturze. Tym, którzy pierwszy raz zetkną się z uniwersum, ciężko będzie wyrwać się z jego sideł.Positives
- szczegółowe opisy i informacje o fikcyjnej "Strefie zamkniętej"
- całkiem dobrze oddany klimat z gry komputerowej
- wyraziści i różnorodni bohaterowie
- dynamiczne starcia z ludźmi i mutantami
Negatives
- zajmujące pół strony zdania-tasiemce, aż zbyt dokładnie opisujące sposób przeładowania broni
- w fabule momentami można się pogubić
W podróż po „Zonie” zabiera nas niejaki Miszka, zwany krócej „Misiem”, czyli człowiek, który w odpowiednim momencie zrobił unik przed nadchodzącym kryzysem wieku średniego, wyjechał z kraju i został Stalkerem. A kim jest ów tajemniczo brzmiący „Stalker”? W rzeczywistości to pojęcie nie kojarzy się z niczym pozytywnym, ale świat przedstawiony w powieści po raz kolejny znajduje dla tego słowa zupełnie nową definicję. W tym wypadku Stalker to ktoś, kto nielegalnie przedarł się na teren Czarnobylskiej Strefy Zamkniętej i przeczesuje ją w poszukiwaniu wyjątkowych przedmiotów zwanych „artefaktami”, które następnie sprzedaje u handlarza. Proste? No nie do końca.
Po tym, jak w kwietniu 2006 roku nastąpiła ponowna eksplozja reaktora w CzAES, wszystko uległo zmianie. Strefa wokół elektrowni jądrowej przestała być po prostu obszarem wyludnionym. Zamieniła się w wylęgarnię surrealistycznych i nieprzyjaznych człowiekowi tworów; powstałe wskutek promieniowania mutanty przejęły władzę nad terenem o średnicy przeszło trzydziestu kilometrów, na powrót zasiedlając tamtejsze wsie, pola i lasy. Prypeć-kaban, snork, posokowiec, kontroler – to zaledwie przykłady, bowiem nowa fauna w „Zonie” jest naprawdę liczna i różnorodna, a spotkanie nawet z najłagodniejszym spośród jej przedstawicieli może skończyć się dla Stalkera co najmniej źle. Trudności dokładają wszechobecne anomalie, które w głębokim poważaniu mają jakiekolwiek prawa fizyki i tam, gdzie powstają, robią co chcą. Tu rozerwą kogoś w eksplozji grawitacyjnej, tam emitują tysiące elektrostatycznych wyładowań – do wyboru do koloru, każdy znajdzie coś dla siebie!
Weszliśmy do „Zony”, co dalej?
Powieść jest bardzo dynamiczna, przygodowa, akcja wylewa się niemalże z każdej strony. Efekt dodatkowo wzmacnia narracja pierwszoosobowa, dzięki której historię Miszki opowiada czytelnikowi… on sam. Jak dla mnie ten wybór był strzałem w dziesiątkę i choć po pierwszych kilku stronach miałem ogromne pretensje zarówno do sposobu prowadzenia zdarzeń, jak i do zdań-tasiemców, których Michał Gołkowski absolutnie sobie nie żałował, to im bliżej końca książki, tym większy żal mnie ogarniał, że niebawem przygoda się skończy, a na ciąg dalszy będę musiał wydać pieniądze, których w portfelu brak.
Wraz z Misiem udajemy się do białoruskiej części „Zony”. Wprawdzie to nie tam mieszczą się całe osiedla obdrapanych bloków mieszkalnych, a komin z CzAES jedynie majaczy na horyzoncie, ale i bez tego nie brakuje miejsc do eksploracji. Na kolejnych kartach powieści odwiedzamy m. in. opuszczoną mleczarnię, tajemniczą wieżę w środku lasu i podziemne obiekty badawcze. Wszystko pełne niebezpieczeństw, wszystko wyczerpująco opisane, podobnie zresztą jak sama „Zona”, której autor poświęcił bardzo dużo uwagi. Można by rzec, że w „Ołowianym Świcie” strefa zamknięta jest w pewnym sensie jednym z bohaterów.
Co zaś tyczy się postaci z krwi i kości… cóż, na pewno błędem byłoby szczegółowe opisywanie Miszki – jego każdy czytelnik powinien spróbować poznać samodzielnie podczas lektury. Zwłaszcza, że wiele osób dałoby radę się z nim utożsamić. Wszyscy pozostali, choć nie ma ich przytłaczająco wielu, są niepowtarzalni. Serio, w „Ołowianym Świcie” nie ma dwóch tak samo naiwnych albo tak samo głupich bohaterów. Każdy zaciekawia odmienną osobowością, każdego wyróżniają inne cechy charakteru i w większości przypadków każdego można za coś polubić, choć to kwestia indywidualna.
Wchodzisz w to? Zresztą, już jesteś. Wszyscy jesteśmy… Stalkerami. Dziećmi Sarkofagu.
Podsumowanie
Ołowiany Świt to nasłuchiwanie, ostrożne stawianie każdego kroku, ważenie stukających w kieszeni nabojów i obserwowanie świata głównie przez celownik strzelby lub pistoletu. To również trzymająca w napięciu, choć momentami chaotyczna fabuła, pełna przygód, trudnych wyborów, personalnych rozterek Miszki i jego emocjonujących starć z najgroźniejszymi przeciwnikami, jakich można spotkać w „Zonie” – ludźmi. Ci, którzy grali w grę, wrócą do niej zaraz po lekturze. Tym, którzy pierwszy raz zetkną się z uniwersum, ciężko będzie wyrwać się z jego sideł. Gorąco polecam.