Skip to content Skip to sidebar Skip to footer

Elżbietańska epoka w świecie Marvela, recenzja komiksu „1602”

Okładki zeszytów to prawdziwe perełki.

 Uniwersum Marvela chyba nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać. Nie chodzi mi tu o nowe pomysły fabularne, takie jak np. ożywiony Frank Castle, który walczy z demonami czy „niespodziewane” uśmiercenie kluczowego bohatera uniwersum (który notabene i tak prędzej czy później wraca do życia). Tym co wprowadza mnie w zaskoczenie są historie spod znaku: „What IF”. Dzięki fanaberiom różnych artystów, mieliśmy już bohaterów kanibali w „Marvel Zombies” (zrecenzowanych na łamach Strefy Apokalipsy), starego Wolverine’a, który przemierzał świat wraz z niewidomym Hawkeyem. Idąc tym tropem dalej – spróbujmy sobie wyobrazić co by było, gdyby Nick Fury, Peter Parker, Profesor Xavier, X–Man i fantastyczna czwórka żyła w czasach początku XVII wieku?

Byłoby ciekawie? Na dodatek gdyby ojcem takiego małego uniwersum miałby zostać Neil Gamian, czyli jeden z najbardziej znanych amerykańskich pisarzy, to co by się stało? Odpowiedź jest prosta, dostalibyśmy kapitalną historię zatytułowaną, tak po prostu: „1602”.

Geneza powstania „1602”, czyli o tym jak niezgoda jednak buduje?

Marvel, początkowo, miał duże problemy z pozyskaniem Neila Gaimana do stworzenia scenariusza na potrzeby komiksu. Na szczęście (?), pisarz akuratnie wdał się w proces ze słynnym Toddem Mcafarlene’em, z którym wcześniej wspólnie pracował przy jednym z zeszytów Spawna. Przy okazji tworzenia przygód demonicznego bohatera, Neil Gaiman stworzył 3 nowe postaci dla tego uniwersum, były to: Angela, Cagliostro i średniowieczny Spawn. Twórcy umówili się, że będą dzielić się zyskami, które powyższa trójka przyniesie, pomiędzy sobą. Todd Mcfarlane nie dotrzymał jednak słowa i wszelkie przychody z powyższych praw wędrowały do jego kieszeni. Tak się złożyło iż Stan Lee wiedząc, iż Neil potrzebuje środków na proces sądowy, zaproponował Gaimanowi otrzymane wszelkich dochodów ze sprzedaży zeszytów „1602”. Ten będąc pod ścianą, bez wahania zgodził się. Wydarzenie zaowocowało tym, że Marvel otrzymał świetną historię będącą preludium do alternatywnego XVII wiecznego uniwersum, a Neil Gailman wygrał proces o prawa do zysków, jak i samych postaci. W podzięce szefowi Marvela, przeniósł wspomnianych bohaterów do uniwersum domu pomysłów.

Ku przypomnieniu Neil Gaiman to pisarz posiadający w swoim dorobku takie dzieła jak: „Amerykańscy Bogowie”, „Koralina” czy „Interświat”, jest także twórcą scenariuszy do komiksów „Sandman”.

Schyłek epoki Elżbietańskiej, bezdeszczowe burze, apokalipsa i tajemnicze nadludzkie postaci czyli jak przedstawia się uniwersum

8.5Warto
Description
"1602" to niesamowita przygoda ze znanymi bohaterami w nieznanych dotąd rolach.

Positives

  • Bardzo dobra fabuła
  • Piękne rysunki
  • Okładki
  • Intrygujące uniwersum

Negatives

  • Chciałoby się więcej postaci

Jest rok 1602, nad Europą rozciągają się tajemnicze burze nieznanego pochodzenia, które pozbawione są deszczu co budzi przekonanie, iż te zjawiska nie są naturalnego pochodzenia. Mało tego, istnieje ogólne przekonanie, że są to pierwsze zwiastuny nieuchronnie nadchodzącej apokalipsy, która pochłonie świat. Tajemnicę niezwykłych zjawisk próbuje rozwiązać nadworny mistyk i lekarz w osobie doktora Strange’a. Siatka szpiegowska królowej Elżbiety I, którą przewodzi Sir Nicholas Fury, działa na pełnych obrotach starając się za wszelka cenę uchronić swoją władczynię przed licznymi zamachowcami. Jednocześnie Sir Fury za pomocą pewnego ślepego barda próbują przejąć mityczny skarb templariuszy, przetransportowany właśnie do Europy z Ziemi Świętej.

Obawiam się Wasza Królewska Mość, że Armagedon raczej wykracza poza moje kompetencje.

Tymczasem inkwizycja powoli wyciąga szpony po osoby zwane czaro rodnymi, które narodziły się przepełnione magią, przez co zmuszone są do życia w ukryciu i ciągłym strachu. Ponadto w stronę Europy zmierza statek z koloni Ronaoke, który gości na pokładzie pierwsze dziecko narodzone w tejże osadzie. Dziewczynce towarzyszy tajemniczy małomówny Indianin. Wszystkie te wydarzenia, na pozór niezależne, skrzyżują swoje nici przeznaczenia w zaskakującym finale.

recenzja komiksu 1602 Marvel
Kim jest małomówny indianin o dziwnej karnacji i jaką tajemnicę skrywa?

Przyznać trzeba, że XVII wieczna Europa oczami Gaimana jest skonstruowana przecudnie. Autor zadbał o to aby imiona bohaterów były dopasowane do epoki elżbietańskiej, jednocześnie postacie piastują odpowiednie profesje, które są przekalkowane z głównego uniwersum Marvela.

Przyłożono solidnie rękę także do najważniejszych zdarzeń i trendów historycznych początku XVII wieku. Hiszpańska inkwizycja ciągle tropi wiedźmy po Europie i jest w konflikcie z protestancką Anglią. Bezpotomna Królowa Elżbieta wydaje się być u schyłku życia, co zaostrza apetyt króla Szkocji na przejęcie tronu angielskiego. Kolonia Ronaoke poszukuje wsparcia finansowego w skarbcu korony. Wszelkie te wydarzenia bardzo trafnie podkreślają motywy działań zarówno postaci historycznych, jak i tych przeniesionych z głównej osi Marvela, zgrabnie mieszając fikcję z faktami historycznymi. Doszlifowanie wydarzeń, do takiego stopnia, iż główni bohaterowie wydają się być naturalną częścią kronik XVII wiecznej Europy jest niewątpliwie dużym plusem.

Oklaski należą się także za dobór miejsc akcji: odwiedzimy dwór szkocki, angielską ziemię, zamek inkwizycji w Hiszpanii, Europę wschodnią wraz z najbardziej rozwiniętą technicznie twierdzą, będącą we władaniu Hrabiego von Dooma (zwanego „pięknym”). Wisienką na torcie, jak dla mnie, jest jednak sprytne włączenie w opowieść legendarnej kolonii Ronaoke.

Osada ta posiada bardzo tajemniczą historię, otóż sama w sobie była pierwszym osiedlem założonym na ziemiach ameryki północnej. Po utworzeniu Ronaoke w 1585 roku dość szybko doszło do walk o władzę, które w końcu doprowadziły do jej zniszczenia. Ponowna próba zasiedlenia przyniosła już pożądany efekt. Jednakże, kiedy założyciel William Raleigh, ponownie dobił do brzegów osady, po 2 letniej wizycie na dworze angielskim celem pozyskania środków na rozwój Ronaoke, ujrzał opustoszałą kolonię. Co najdziwniejsze, stan budynków i palisady był zupełnie nienaruszony, wszystkie przedmioty użytku codziennego zostały na swoich miejscach, a na środku osady stał nieznanego pochodzenia gruby drewniany pal wbity w ziemię z wyrytym enigmatycznym słowem: „CROATOAN”. Antropolodzy i badacze do tej pory nie mają pewności co spowodowało tajemnicze zniknięcie mieszkańców, a już na pewno nie rozszyfrowano znaczenia dziwnego słowa.

recenzja komiksu 1602 Marvel
Czarorodni, z kimś wam się może kojarzą?

Podsumowując; fabuła w „1602” trzyma bardzo wysoki poziom, obfituje w szeroką gamę wydarzeń, a także mnogą ilość postaci, które świetnie zarysowano. Scenariusz jest zbliżony bardziej do komiksów europejskich niż do standardowych Marvelowskich przygód. Osoby liczące na typowe bohaterskie opowieści mogą być lekko rozczarowane. Wielką radość fanom uniwersum Marvela sprawi odgadywanie w jakie postaci super bohaterowie wcielają się w komiksie. Przy czym Gaiman nieraz da nam poczucie, iż drażni się z czytelnikami, puszczając oczko do genezy powstania niektórych postaci. Niestety, dość słabo jest ukazany strach przed rzekomą apokalipsą, brakuje poruszeń społecznych, plotek na ulicach, publicznych kazań i tym podobnych zabiegów w scenariuszu, które uczyniły by nieznane zjawiska bardziej złowróżbnymi.

XVII wiek to jednak mroczna epoka, czyli o rysunku słów kilka

Za wizualną stronę komiksu odpowiada Andy Kubert znany z takich dzieł jak: „Batman and Son„, „Batman: Whatever Happened to the Caped Crusader?” i “Flashpoint”. Kolory zostały nałożone z kolei przez Richarda Isanove’a. Szata graficzna, tak jak inne aspekty komiksu, stoi na równie dobrym poziomie. Twórcy postawili na nowoczesny styl rysunku bliski takim dziełom jak „Ulitmates” czy „Civil War”. Jednakże to, co wyróżnia szatę graficzną od powyższych tytułów, a zarazem przenosi nas w XVII wiek to mistrzowska czerń. Graficy zgrabnie posłużyli się tą barwą aby idealnie wycieniować ciemne londyńskie uliczki, lochy hrabiego von Dooma, a także aby umistycznić sceny rozgrywane nocą.

Duży plus należy się za genialne odzwierciedlenie strojów epoki elżbietańskiej, a także architektury XVII wieku, taki warsztat graficzny z łatwością pozwala wczuć się w niepowtarzalny klimat komiksu.

Graficzną wisienką na torcie, która ociera się o artyzm są okładki poszczególnych zeszytów, które wykonał Scott McKowen. Technika wykorzystana przez artystę polegała na wyryciu rysunków dłutkiem w glince porcelanowej pokrytej czarnym tuszem indyjskim. W końcowym procesie dzieła wykończono w Photoshopie aby nadać pełnię kolorów. Efekt końcowy jest przepiękny.

Podsumowanie

1602 to niesamowite działo – Marvelowskie, ale jednocześnie jakby zupełnie oderwane klimatem od innych tytułów tego wydawnictwa. Wciągająca fabuła pełna zwrotów akcji, piękne rysunki a także postaci Marvela w niespotykanych dotąd rolach, których identyfikowanie sprawia mnóstwo frajdy. Minusy? Chciałoby się więcej czarnych charakterów z tego uniwersum, choć należy pamiętać, że recenzowany tu album to dopiero preludium do tego fantastycznego świata! Serdecznie polecam.

Leave a comment

0.0/10