Dystopijnych wizji przyszłości było już wiele – jedne mniej, inne bardziej absurdalne. Jednak niezależnie od poziomu absurdu nie da się zaprzeczyć, że Snowpiercer wybija się ponad tłum dzięki swojemu oryginalnemu konceptowi.
All aboard! Można ruszać z fabułą
Fabuła „Snowpiercera” przedstawia świat, w którym ludzkość podjęła aktywną walkę ze zjawiskiem globalnego ocieplenia. Dodajmy, że walkę niezwykle skuteczną – o globalnym ociepleniu można spokojnie zapomnieć. O wodzie w stanie skupienia innym niż „stały” również. Oto właśnie ludzkość w swojej głupocie kolejny raz przegięła i doprowadziła do globalnego zlodowacenia.
Jedynymi którzy przetrwali, byli pasażerowie pociągu – prawdziwego dzieła sztuki inżynierii i szalonego geniuszu. Maszyna pozostając w ciągłym ruchu dzięki wiecznemu silnikowi, jest w stanie wytworzyć warunki dla utrzymania pasażerów przy życiu. Porusza się po pętli, której pokonanie zajmuje dokładnie rok (aha, punktualny pociąg – to w końcu science fiction), a jeśli zatrzyma się choć na chwilę, to można śmiało pomachać resztkom ludzkości na do widzenia.
Kogo reżyser wrzucił do przedziału
Keep your luggage close at all times!
Na oddzielny paragraf zasługują pasażerowie – to właśnie antagonizmy pomiędzy różnymi „klasami społecznymi” zamieszkującymi poszczególne wagony napędzają fabułę „Snowpiercera”. Rozwarstwienie społeczne ukazane jest w bardzo prosty sposób – im bliżej lokomotywy jest wagon, tym wyższa jest klasa społeczna zamieszkujących go osób.
Description
Wszyscy wsiadać, drzwi zamykać. Kto ostatni ten gapa. Zamarznięty gapa.Positives
- świetne umiejscowienie akcji
- bardzo dobre aktorstwo (kwartet Evans, Swinton, Hurt i Harris naprawdę daje radę!)
- obserwacja życia i obyczajów pasażerów naprawdę wciąga
- surrealizm wielu scen
Negatives
- momentami średnie efekty specjalne
- naciągana fabuła
- dialogi sztywne jak kłoda
- finał (nosz kur…)
Pierwsze wagony zamieszkiwane są więc przez zamożnych pasażerów, którzy w momencie katastrofy ekologicznej znajdowali się już na pokładzie lub mieli dość pieniędzy by wykupić bilety „last minute” (heheszki). Bliżej środka znajdują się wagony zamieszkałe i obsługiwane przez swoistą klasę średnią – mniej zamożnych pasażerów i/lub pracowników kolei.
Na samym końcu, w brudzie, smrodzie i ubóstwie żyją najgorzej sytuowani – gapowicze, którym jakimś cudem udało się dostać na pokład pociągu. Mieszkańcy ostatnich wagonów traktowani są jak bydło. Żyją w warunkach urągających wszelkiej godności, a jakiekolwiek prośby o to by wyższe klasy podzieliły się z nimi zasobami, lub chociaż by traktowano ich łagodniej zostają zbywane stwierdzeniem, iż gapowicze powinni być wdzięczni, za to że w ogóle okazano im łaskę i ofiarowano schronienie.
Viva la Revolution!
Historia ukazana w filmie rozpoczyna się w atmosferze nasilającego się buntu ostatnich wagonów wobec reszty pociągu. Nietrudno się domyślić, że banda wkurzonych łachmaniarzy uciskanych do granic możliwości nie wykazuje tendencji do działań pacyfistycznych, w szczególności gdy przewodzi jej charyzmatyczny, choć sztywny jak kołek, Chris Evans. A jeszcze gorzej, gdy klasy wyższe usilnie pracują na bunt biedoty – w tej mierze wszelkich starań dokłada Tilda Swinton ze swoją genialną kreacją Minister Mason. Naprawdę – chyba jeszcze nigdy nie widziałem tak pięknie przedstawionej degeneracji elit jak w wydaniu mrs. Mason.
Dodatkowo osadzenie akcji w pociągu dało reżyserowi Joon-ho Bong olbrzymie pole do popisu, jeżeli chodzi o podtrzymanie napięcia. Każde drzwi do kolejnego przedziału stanowią zagadkę – jednocześnie ciekawią ale i stanowią wrota do potencjalnie śmiertelnego niebezpieczeństwa. Należy pamiętać, że nawet przywódcy buntu nigdy nie byli dalej niż kilka ostatnich wagonów – to co jest przed nimi, wagony klas wyższych, to wejście w zupełnie nowy i nieznany świat.
Podsumowanie
All hail the Engine!
Nie ukrywam, że w całym filmie największą przyjemność sprawiło mi poznawanie obyczajów i nawyków mieszkańców pędzącego pociągu – uwielbienie i niemal boska cześć dla podtrzymującej życie lokomotywy, radość przetrwania skontrastowana z dantejskimi scenami brutalności … jak również powolne odkrywanie szaleństwa wywołanego klaustrofobicznym habitatem. Owszem – scenariusz jest nieraz dziurawy jak ser szwajcarski, pozostawia też wiele do życzenia w kwestii dialogów (niestety mocno czuć swoistą azjatycką drętwość), jest również momentami zbyt przejaskrawiony. Nieraz żąda się od widza zajęcia określonego stanowiska ustalając z góry kto jest „tym dobrym”, a kto „tym złym”.
Mimo wszystko jednak warto sięgnąć po „Snowpiercer”, można się naprawdę mile zaskoczyć. Tylko żeby ta końcówka filmu była inna – gdyby nie ona dałbym 8/10.
1 Comment
Maciej Domagała
Mnie Snowpiercer bardzo się podobał. Zgodzę się co do aktorstwa. Zakończenie? Jakoś mi nie przeszkadzało. Cała reszta filmu jest tak oryginalna, że wynagradza końcówkę. Serdecznie poledam, fil inny niż wsyzstkie. Jak dla mnie solidne 8.