Skip to content Skip to sidebar Skip to footer

Koreańczycy na koloniach – recenzja Homefront: The Revolution

Stany Zjednoczone Ameryki Północnej to bez wątpienia najsilniejsze militarnie państwo świata. Posiada uzbrojenie, które rozpoznawane jest praktycznie na całym globie przez większość osób obytych z grami czy filmami. USA jak nikt inny rozprzestrzenia kulturę masową będąc jednocześnie jej największym dostawcą. No bo kto inny, jak nie Stany rozpoczęły modę na boys bandy, fast foody, Coca-Colę, seriale, Gwiezdne Wojny, wrestling, koszykówkę czy choćby żarcie z mikrofali? Wpływu tego kraju na procesy globalistyczne w żaden sposób nie można przecenić. Po części wynika to z faktu, iż ten kawałek ziemi zawsze był oddzielony od starego kontynentu, który od wieków gotował się od różnego rodzaju konfliktów. Po dwóch wojnach światowych Stanz niczym jajo w inkubatorze, spokojnie wyrastały na mocarstwo gospodarcze,będąc jednocześnie w bezpiecznej izolacji za Atlantykiem i Pacyfikiem.

Wydawać by się mogło, iż tak potężna siła polityczno – ekonomiczna w realnym świecie stanowi bastion nie do zdobycia. Zresztą historia nowożytna jakby potwierdza tę tezę, gdyż poza wojną o niepodległość, żadne mocarstwo nie porwało się na tak samobójczy manewr. Jednak tego co siła nie może dokonać to ludzka wyobraźnia zdoła osiągnąć wszystko.

Tym sposobem niemal wszyscy twórcy blockbusterów uwzięli się na ten stosunkowo młody, ale jakże potężny kraj. Filmowe i cyfrowe Stany Zjednoczone doświadczyły już najazdów różnorakich ras obcych, wszelkich możliwych epidemii, zniszczyło ją kilka wielkich potworów lub zaatakowały liczne mocarstwa. Ten ostatni destrukcyjny czynnik jest najbardziej spotykany w grach komputerowych. Tak więc na ziemi amerykańskiej stopy postawili Sowieci (Red Alert 2), Federacja Rosyjska (Call of Duty: Modern Warfare 2 lub World in Conflict) i Chiny. Wydawało by się, że trudno na tym poletku dokonać innowacji, a jednak udało się…  Pewne studio, przewróciło historię okresu zimnej wojny do góry nogami i tym sposobem Stany zostały zaatakowane przez Koreę Północną.

Homefront: The Revolution

4.9Ujdzie
Description
Homefront: Revolution w wersji na Playstation 4 uświadomi was, że zamiast dołączenia do partyzantki chętniej zrzucilibyście atomówkę na Filadelfię.

Positives

  • Kapitalny system customizacji broni
  • Różnorodność zadań
  • Strefy żółte vs Czerwone
  • Niezła oprawa graficzna

Negatives

  • Liczne Glitche
  • Słaba optymalizacja
  • Błędy techniczne
  • Liczne doczytywanie się poziomów
  • Długie i częste zapisy gry
  • Słabe A.I.

„Pierwszy” Homefront pojawił się na rynku w 2011 roku za sprawą nieistniejącego już wydawcy THQ. Była to pierwszoosobowa strzelanina (FPS), w której opowiedziana była historia amerykańskiego ruchu oporu próbującego odbić swoją ojczyznę spod koreańskiego władania. Pomimo tego, że gra została zręcznie wystylizowana na mroczny klimat, przy czym graficznie prezentowała się co najmniej dobrze, a background historyczny jak na shooter był dość rzetelny, to jednak tytuł nie zdobył zbyt wielkiego uznania. Recenzenci i gracze jednogłośnie narzekali na dość krótką zabawę, gdyż kampania wystarczała na około 5 – 6 godzin, przy czym pojawiały się głosy, że rozgrywka jest powtarzalna i gra potrafi się nawet znudzić podczas tak niedługiego singla. Sprawę na szczęście ratował niezły multiplayer, który doprowadził do zadowalającej sprzedaży. Koniec końców Homefront został zaszufladkowany na regale z etykietą gry średniej. Mało kto spodziewał się, że tytuł ten otrzyma sequel, a jednak stało się! 5 lat później na sklepowe ekspozycje trafia „Homefront: Revolution”. Trzymając w dłoniach swój egzemplarz recenzencki na Playstation 4 spojrzałem na wstępne opisy z okładki. Naszła mnie myśl, iż twórcy znaleźli genialny sposób, aby wyleczyć tytuł ze wszelkich dolegliwości prekursora. Mianowicie zrobili z „Homefront: Revolution” sandbox. W sferze marzeń i na papierze wyglądało to nieźle, lecz jak wyszło w rzeczywistości?

Korea but why? O aspektach fabularnych

Jak wspomniałem wyżej, drugi Homefront to sandbox, którego akcja przenosi nas w rok 2025 i opowiada alternatywną historię świata. Pomimo zbieżności tytułowej z prekursorem, gra nie jest powiązana fabularnie z poprzednikiem. Po drugiej wojnie światowej USA faktycznie zostały międzynarodowym mocarstwem. Jednakże mocne zaangażowanie w Zimną Wojnę i konflikty lokalne w wielu miejscach na globie doprowadziły do tego, że USA nie rozwijało nowych technologii cybernetycznych i informatycznych. Tymczasem w Korei Północnej dwójka młodych mężczyzn założyła garażową firmę komputerową APEX, która na przestrzeni czasów rozwinęła się w jedną z największych korporacji świata. Konsorcjum szybko zdywersyfikowało swoje produkty, od różnego rodzaju komputerów i oprogramowania, które pozwoliły amerykanom wylądować na księżycu, poprzez zaawansowaną broń ręczną, aż po drony i bomby atomowe.

USA prowadziły destrukcyjne wojny, a Korea błogo poddała się boomowi gospodarczemu. Biały Dom masowo kupował technologie z Azji i wyposażał w nią swoje myśliwce, śmigłowce, czołgi a także inne machiny zagłady. Waszyngton tak rozpędził się w swoich wojenkach, iż doprowadził nawet do użycia broni atomowej w Iraku. Politycy amerykańscy nie przykładali większej wagi do spraw gospodarczych swojej ojczyzny, dolar topniał w oczach, a kryzys gospodarczy zapukał do bram Ameryki. Na ulicach zaczęła panować anarchia i głód. Korea postanowiła więc skorzystać z okazji i przekroczyła Pacyfik zajmując USA. W osiągnięciu celu pomógł ukryty trojan, zaszyfrowany w urządzeniach APEX–u, które zdołały już zagościć praktycznie w każdym domu i instytucji publicznej m.in w Pentagonie. Skośnoocy adwesarze przez dłuższy czas za pomocą oprogramowania szpiegowskiego obserwowali Amerykę, a we właściwym momencie wyłączyli cały system obrony. Wrota nowego świata zostały otwarte. Całe przerzucenie wojsk odbyło się pod przykrywką pomocy humanitarnej, która była nadzorowana przez ONZ. Jednakże azjatycki tygrys dążył do permanentnego zajęcia Ameryki. Wielu z obywateli położyło się pod butem najeźdźcy karmiąc się darami pomocy, inni zaczęli kolaborować z okupantem, dzięki czemu mogli żyć w względnych luksusach, ostatnia część społeczeństwa zjednoczyła się i podjęła akcje dywersyjne przeciwko najeźdźcy.

Homefront: The Revolution

Naszym alter ego, a zarazem protagonistą gry jest Ethan Brody, który postanawia dołączyć do filadelfijskiej komórki ruchu oporu. Niestety już na samym początku jedna z kryjówek powstańców zostaje rozbita, a nasz bohater trafia w ręce Koreańczyków. Na ratunek Ethanowi przybywa jeden z charyzmatycznych przywódców ruchu oporu, dając się tym samym aresztować. Od tego momentu partyzanci będą próbowali odbić swojego dowódcę. W zasadzie to wszystko co można powiedzieć o fabule bez większych spoilerów.

Jak na sandbox scenariusz nie jest najgorszy, ale pazurów też w żaden sposób nie pokazuje. Mamy tu codzienność żołnierską i dylematy związane z życiem w podziemiu: a to trzeba ewakuować tajne magazyny, zdobyć lekarstwa dla rannych czy zająć posterunek. O ile to jest ok i twórcy z rozwagą układali misje, to sama prezentacja wydarzeń nieco kuleje. Pomijam background historyczny, który generuje wiele pytań typu: czy Korea jest na tyle liczebna w wojsko, żeby prowadzić skuteczną okupację USA i czy logistycznie w ogóle jest to możliwe, gdyż te szybko się zacierają w pyle wojny. Jednakże kiedy obserwujemy zdarzenia lokalne z oczu Ethana to jest gorzej. Ot przykładowo, na początku gry protagonista wymyka się Koreańczykom i przedziera do jednej z kryjówek ruchu oporu, zostaje wzięty za wroga przez rodaków i zabrany na tortury. Siedząc na krześle nasz bohater nie próbuje w żaden sposób wyjaśnić kim jest. W zasadzie to nie wypowiada ani jednego słowa aż do końca gry. Na szczęście od tortur Ethana ratuje dowódca, który postanawia sprawdzić dokumenty tożsamości Brody’ego, i tym samym uczynić z niego filar ważniejszych operacji.

Podsumowując fabuła nie jest najwyższych lotów, jednakże na sandboxową strzelaninę wystarcza i można spokojnie chwycić ją za rękę i dać się poprowadzić. Wielka szkoda, że Ethan nie został obdarzony choćby jakąkolwiek kwestią dialogową, przez co nasz bohater jest osobą zupełnie bezpłciową.

Homefront: The Revolution

Wielka Rewolucja! a przynajmniej większa niż w pierwszej części

Sam fakt, że działamy w piaskownicy narzuca zupełnie inny rodzaj rozgrywki. Twórcy oddali nam do eksploracji kilka dzielnic Filadelfii, które wraz z postępami będziemy odblokowywać. Każda oferuje sporo do roboty, gdyż posiadają one mnogą ilość lokacji, a te można podzielić na pomieszczenia wolne do zagospodarowania lub posterunki wroga. W przypadku tych pierwszych, zazwyczaj wystarczy odnaleźć dekoder przekaźnikowy i go zhakować a lokalizacja przejdzie pod władanie ruchu oporu i szybko zapełni się sojusznikami. Istnieją jednak pewne wyjątki od reguły. Niektóre lokacje wymagają większego wysiłku np. aby przystosować podziemny garaż do statusu bazy wypadowej, musimy oczyścić go z oparów gazu, które  wyciekały na skutek ostrzału. Przywrócenie systemu komputerowego w urzędzie celnym za pomocą zagubionych podzespołów komputerowych umożliwi nam zbudowanie na jego miejscu kryjówki. Takie nieobowiązkowe sub questy wypadają fajnie i wprowadzają pewnego rodzaju różnorodność, której w sandboxach nierzadko brakuje. Kiedy już przejmiemy kryjówkę, możemy poprosić stacjonujących tam partyzantów aby dołączyli do naszego tymczasowego oddziału. Ci pomimo kiepskiego A.I. potrafią diabelnie pomóc w atakach na posterunki nieprzyjaciela. Nie łudźcie się jednak, pomimo tego, że te postaci są zróżnicowane w uzbrojenie i wygląd, to nie posiadają jakiegokolwiek backgroundu osobowego. Należy je traktować jako bezpłciowe boty z trybu single player jakie mogliśmy spotkać choćby w Unreal Torunament.

Wspomniałem o bazach przeciwnika, przejęcie ich często wymaga rozwiązania siłowego w postaci frontalnego ataku lub dywersji. W kwestii cichego rozwiązania, to w niektórych placówkach będziemy musieli odkręcić zawory gazu, lub dokonać innego sabotażu. Pomimo tego, że wprowadza to kolejną różnorodność, to jednak cała otoczka jest nie do końca przemyślana i bardzo naiwna. Pewnego wieczoru, chcąc już mocno iść spać, stwierdziłem że spróbuję przejąć bazę w trybie „po łebkach” innymi słowy: szybko. Tak więc, wdarłem się do kompleksu frontową bramą jak gdyby nigdy nic, Koreańczycy podjęli ostrzał ze wszystkich stron. Niezrażony dobiegłem jednak do zaworu, który w ciągu 3 sekund przekręciłem, a na ekranie zabłysnął napis, iż placówka została przejęta! Alarm podniesiony, a wojsko wroga w pełnej gotowości, a gra nie wymusza konieczności wystrzelania wrogów. Po prostu Koreańczycy widocznie widząc, że zawór został przekręcony, opuszczają miejsce swojego pobytu i udają się do innej dzielnicy, albo co słabsi wracają za Pacyfik do domu. Szkoda, bo troszkę starsze Far Cry 3 i 4 jakoś sensowniej podchodziły do tematu i tam istniała konieczność wybicia wszystkich adwersarzy.

Homefront: The Revolution

Dane nam będzie wykonywać także opcjonalne zlecenia z tablicy ogłoszeń. Zaliczanie tych mini misji pomoże w zdobyciu środków na zakup uzbrojenia. Do naszych zadań należeć będzie fotografowanie pozycji jednostek przeciwnika lub np. niszczenie pojazdów opancerzonych. Gra oferuje także wiele ukrytych magazynów z wyposażeniem i „znajdziek” w postaci dzienników, które oddają nastroje ludności cywilnej.

Dobrym pomysłem jest klasyfikacja dzielnic na strefy żółte i czerwone. Te o krwistej barwie to takie, w których społeczeństwo już jest rozgotowane i zdecydowane aby chwycić za broń. W takich dzielnicach dochodzi do otwartej wymiany ognia. Z kolei strefa żółta to inna bajka. Tam panuje względny porządek, ludzie wałęsają się po chodnikach pod czujnym okiem wroga, a ich serca nie wypełnia najmniejsza iskra niepodległościowego zapału. My w skórze Ethana, do momentu wykrycia, możemy trochę swobodniej się poruszać po strefach żółtych. Naszym zadaniem jest rozgotować społeczność w tych lokacjach poprzez uruchamianie audycji nadawanych przez podziemie, pomaganie cywilom, czy niszczenie sprzętu okupanta. Kiedy uda nam się pobudzić tłum do wymaganego poziomu, cywile sięgają po broń i dzielnica uzyskuje status czerwonej. Wtedy swobodnie można przejść do otwartej konfrontacji i skorzystać z pomocy partyzantów. Bardzo ciekawie pomyślane i znowu różnicuje rozgrywkę. Nie wspomniałem dotąd, iż sam design dzielnic (od magazynów portowych przez slumsy aż do elitarnych osiedli) dobrze ze sobą kontrastuje. Więc wydawać by się mogło, że z Homefrontem jest wszystko ok, niestety nie jest…

Techniczne aspekty gry

Pomimo tego, że Homefront ma sporo ciekawych rozwiązań (o najciekawszym jednak jeszcze napiszę) to jest grą kiepską.

Tytuł napędzany jest przez Cry Engine znanym choćby z takiej serii jak Crysis, przez co wygląda naprawdę dobrze. Przez pierwsze 10 minut byłem niezwykle zachwycony tym, co gra ma wizualnie do zaprezentowania. Jednakże jedyne co dobre z Cry Engine płynie to właśnie grafika. Zaraz po tym, kiedy gra puści nas w otwarty świat zaczynają się bardzo poważne problemy. Tytuł jest bardzo kiepsko zoptymalizowany, lokacje co chwilę się doczytują, gra nieruchomieje przy zapisach, a te są częste. Sztuczna inteligencja to jakaś pomyłka, kompani wchodzą pod lufę a Koreańczycy nie mogą się często zdecydować do kogo strzelać. Modele postaci zaś przenikają przez siebie. W tym wszystkim naszła mnie refleksja, często oglądając youtuberów i ich serie robione z przymrużeniem oka na temat glitchy, zastanawiałem się skąd oni mają takie szczęście że spotykają ich takie rzeczy. No cóż, twórcy Homefronta obdarowali nas hojnie i bugów miałem tu niezliczone ilości, po raz pierwszy w życiu na Playstation 4.  Pomijając już żołnierzy najeźdźców, którzy odpuszczają walkę kiedy im się odkręci zawór w bazie, bo w końcu przekręcanie zardzewiałego metalu potrafi każdego przerazić, to gra ujawniła mi kilka naprawdę nieznanych dotąd faktów:

  1. Uratowany cywil po pozostawieniu samemu sobie pojawia się za chwilę w tym samym miejscu będąc legitymowanym przez tego samego żołnierza (Koreańczycy muszą być mistrzami inwigilacji).
  2. Najeźdźcy tak opanowali nanotechnologię, że powietrze jest w stanie powalić cywila i skuć go na ziemi w kajdanki, (albo po prostu silnik nie wczytał modelu koreańskiego żołnierza).
  3. Drony po przekroczeniu niewidzialnej ściany opuszczają grę i przenoszą się do dronolandii.
  4. Koło motocykla jest w stanie utkwić w betonowej ścianie, w momencie kiedy ciekły stan skupienia ma już za sobą kilkadziesiąt lat wstecz.

Niestety takich kwiatków jest mnóstwo i choć grałem na PS4 z najnowszym patchem, to zamiast radości z gry odczuwałem irytację i wściekłość z powodu poważnych spadków animacji, doczytywania się poziomów lub faktu, że w szafce zmieniłem sobie broń, bo gra musi to później przez pół minuty zapisywać. Niestety, choć bardzo próbowałem, ani razu nie udało mi się wejść mentalnie w skórę partyzantki. Na to miejsce zamarzyło mi się spuszczenie atomówki na Filadelfię i zrównanie jej z powierzchni ziemi. Niestety cała ta nieudana otoczka techniczna  rujnuje całkiem obiecujący pomysł i nawet sympatyczna ścieżka dźwiękowa nie ratuje sytuacji.

Wyposażenie i broń to najmocniejsza strona Homefronta

Na koniec zostawiłem sobie aspekt, który naprawdę mi się spodobał. Mianowicie – uzbrojenie. Na początku mamy go mało, jest pistolet, dokupić można karabin M14, kuszę, granatnik i śrutówkę (w późniejszych etapach dochodzą kolejne). Jednakże ilość i sposób modyfikacji wystrzałowych zabawek jest naprawdę dobry. Do każdej broni możemy dokupić sobie konwersję np. nabyć nowy zamek z korpusem do pistoletu, który zmieni go w automat. Mało tego, Brody może to robić w polu, co okraszone jest fajną animacją. Ethan dziarsko ściąga zamek i nakłada nowy. Tak możemy robić z każdym innym uzbrojeniem (w M14 możemy podmienić lufę i mamy karabin wyborowy). Dobrze zrobione i sensownie zanimowane. Podobnie ma się sprawa z osprzętem, celownikiem kolimatorowym, tłumikiem czy chwytem przednim. Można je dokupić i swobodnie zmieniać w trakcie akcji. Szczerze powiedziawszy to bardzo chętnie bym widział takie rozwiązania w każdej casualowej grze FPS.

Homefront: The Revolution

Inne wyposażenie też daje radę: mamy granaty samoróbki, które możemy ulepszać o detonowanie zdalne lub umieścić na samochodziku RC. Świetnie! Gra posiada też zaimplementowany crafting, który też wypada nie najgorzej. Tym sposobem uważam, że kwestia wyposażenia jest najlepszym elementem gry, wybijającym się ponad przeciętność. Niestety nie zmienia to faktu, że gra jest mało grywalna i bardzo irytująca.

Podsumowanie

Homefront to takie brzydkie kaczątko, które niestety nim pozostanie. Całkiem ciekawe pomysły jak na FPS zostały zdruzgotane przez wykonanie techniczne, które niszczy całą przyjemność z rozgrywki. Żadna z mocnych stron nie ratuje tej gry, no bo fabuła jest tylko przeciętna, grafika ładna jednak z wielką ilością glitchy, pomysł ok, ale co z tego jeśli techniczne wykonanie to totalne dno, a jedyne co dobre, to wyposażenie oddane do użytku.

Mam wrażenie, że jeśli twórcy doprowadziliby grę (choćby) do poziomu kilkuletniego Far Cry 3, to tytuł ten byłby co najmniej niezły. Niestety w naszej rzeczywistości gra dostaje ode mnie 4.9. Przy rozważaniu zakupu weźcie proszę pod uwagę, iż recenzja ta dotyczy konsoli Playstation 4, gra może prezentować się lepiej na innych platformach. Ponadto tytuł zawiera co-op do 4 graczy, którego nie miałem okazji przetestować.

W dniu publikacji recenzji wyszedł pierwszy patch, zatem jest nadzieja na naprawę co niektórych błędów. Jeśli coś ulegnie drastycznej zmianie – napiszemy o tym.

Zostaw komentarz

0.0/10