Mad Max’a zna nie tylko każdy szanujący się fan klimatów postapo, ale także przeciętny widz kina. No bo jakże nie kochać filmu nakręconego za psie pieniądze, przy wykorzystaniu starych krążowników szos na australijskich antypodach? Filmu, gdzie gdzie tytułowy bohater to policjant, przemierzający bezkresne pustkowia… Obraz odniósł tak niespodziewany sukces, że doczekał się dwóch kolejnych części. Do realizacji ostatniej, nakręconej w 1985 roku, zaproszono nawet słynną piosenkarkę Tinę Turner, a Mel Gibson (grający tytułową rolę) był już światowej klasy aktorem. Po premierze trzeciej części srebrny ekran o Mad Maxie zapomniał, ba, nie powstała nawet gra o przygodach postapokaliptycznego policjanta. Fani musieli czekać równe 30 lat aż George Miller wskrzesi, po raz kolejny, pustynny świat wypchany zdezelowanymi wozami pustkowi.
„Nowym” Mad Max Fury Road nie ekscytowałem się nawet w momencie, kiedy w internecie pojawiło się pierwszych 27 recenzji, z czego każda była bardzo pozytywna dla filmu. Pomimo tego, iż zawsze fascynowało mnie to uniwersum (ze względu na świetną kreację pojazdów i znikomą ilość broni palnej), to do kina szedłem z obojętnym nastawieniem. Zaraz po tym jak skończyły się reklamy a fabuła zaczęła się toczyć po zgrabnych trybikach pustynnego świata, dane mi było przez 2 godziny oglądać jeden z najlepszych filmów pod względem technicznego wykonania.
Ratowanie niewiast zawsze trendy, czyli o fabule Mad Max Fury Road
Jakież było moje zdziwienie, gdy już na początku filmu reżyser dał nam pstryczka w nos. Tradycyjnie uraczono widzów standardowym intrem dla tego świata, by w końcu ukazać głównego bohatera monumentalnie stojącego nad panoramą pustkowi. Chwilę później, przy próbie gwałtownej ucieczki Max szybko zostaje pochwycony przez plemię dowodzone przez Nieśmiertelnego Joe. Ugrupowanie czci chrom i silniki V8 niczym indyjska sekta wyznająca Boginię Khali. Twierdza Immortal Joe’a, swoją drogą świetnie zaprojektowana, utrzymuje się z handlu między dwoma innymi sprzymierzonymi jednostkami. Pierwsza zajmuje się produkcją amunicji i jest zarządzana przez The Bullet Farmera, a druga pozyskuje benzynę pod nadzorem People Eatera. Celem odebrania towarów zostaje wysłana karawana dowodzona przez Furiosę, najbardziej zaufaną wojowniczkę Imortall Joe. Szybko okazuje się, że kobieta wcale nie ma zamiaru wykonać misji lecz chce wywieźć rodzicielki należące do Immortana (najlepsze sztuki na pustkowiach). Herszt plemienia szybko odkrywa podstęp i rusza w pościg, przy okazji jeden z wojowników zabiera Maxa jako ozdobę na maskę swojego samochodu… i w tym momencie zaczyna się akcja właściwa, którą można określić jednym słowem: „Pościg”.
Description
Mad Max to świetne kino i wspaniały film z lekko zapomnianego uniwersum.Positives
- Wspaniały design maszyn
- Świetne aktorstwo
- Inteligentna akcja
- Dopieszczony technicznie scenariusz
- Dobrze skonstruowany świat
Negatives
- Mała różnorodność lokacji
Fabuła nie obfituje w wiele zwrotów akcji, ani w żaden sposób nie jest odkrywcza. W pewnym momencie wydawało mi się, że jest lekko przekalkowana z drugiej części filmu. Konwój transportuje cenny towar, który złe charaktery chcą odzyskać. Na szczęście, szybko się okazuje iż scenariusz różni się w wielu aspektach od pierwowzoru. Prosta konstrukcja fabularna w żaden sposób nie przeszkadza dlatego, że jest podkreślona świetną i inteligentnie techniczną akcją.
Broń biało – palna, pojazdy i wiele innych atrakcji czyli najcięższy arsenał Millera
Podobnie jak w pierwszych dwóch częściach jeszcze z lat 80 największa siła Mad Max-a tkwi w pojazdach. W najnowszym filmie Millera jest ich jeszcze więcej, tak dużo, iż miałem wrażenie, że łączna ilość maszyn z oryginalnej trylogii nie jest w stanie nawet zbliżyć się do liczby prezentowanych na ekranie rydwanów śmierci. Na potrzeby filmu użyto m.in. takich pojazdów jak: Ford Interceptor, Holden 50-2106, Caddilaca Coupe De Ville z 1959 roku, Fargo Pickup, australijską kopię Corvetty C3 (oryginały nie były eksportowane do kraju kangurów), Wolksvagena Beetle (!) i Chryslera Valiant Charger, który posłużył do budowy Peacemakera czyli auta The Bullet Farmera. Dobór samochodów jest imponujący, a powyższe marki to tylko mały ułamek tego co zobaczymy na ekranie. Wspomniane perełki motoryzacyjne zostały przerobione na potrzeby filmu w istne ośmiocylindrowe rydwany pożogi. Osoby odpowiedzialne za stylizację maszyn popisały się przeogromnym wyczuciem smaku jeśli chodzi o design pojazdów. Samochody zostały opancerzone i uzbrojone w oręż różnego rodzaju taki jak: kolce, tarany, piły tarczowe, harpuny, włócznie z ładunkami wybuchowymi, czy miotacze ognia. Taki zasób drogowej zbrojowni przełożył się na ogromną ilość pojedynków w zwarciu, abordaży, czy taranowania. To gwarancja widowiskowej akcji, która towarzyszy widzowi przez cały film.
Największą zaletą tych akcji jest ich rzetelność wykonania. Pojazdy wywracają się i wybuchają, jednak z poszanowaniem wszelkich praw fizyki. Cięższe maszyny rzadko kiedy odrywają się od ziemi, a te lżejsze zamiast wzbijać się pod wpływem wybuchu w powietrze, topornie przewracają się na boki. Zderzenia stalowych nadwozi również wyglądają niezwykle przekonywująco, a używane wybuchowe włócznie ciskane przez wojowników odrywają poszczególne elementy pancerza. Broń palna, w przeciwieństwie do oryginalnej trylogii, pojawia się w ilościach większych niż przyjęte standardy dla poprzednich filmów. Na szczęście bardzo rozsądnie rozdystrybuowano ilości amunicji, co powoduje, że gnaty pojawiają się sporadycznie, mówiąc po ludzku: w sam raz. Bohaterowie nawet liczą się z ubytkiem ołowianych pestek – duży plus.
Konwoje pojazdów traktowane są co najmniej jak floty okrętów, twórcy ukazali iż dowodzenie nimi odbywa się z pancerników, a więc mamy admirała, który podejmuje decyzje o kursie całej kolumny. Jest też coś na wzór komandora, przekazującego rozkazy na poszczególne jednostki. Kierowcy to sternicy lub kapitanowie mniejszych lub większych jednostek. Relacje między nimi fajnie odzwierciedlają to, co się dzieje na postapokaliptycznym polu bitwy.
Pod kątem designerskim i technicznym wszystko wypada wspaniale, rzekłbym że jest to najlepszy film postapo, w którym akcja była dla mnie tak bardzo rzeczywista.
Ponadto twórcom wystarczyło pierwsze 20 minut, aby urzeczywistnić gospodarkę świata. Baza Immortal Joe to samowystarczalna twierdza, która wzbudziła na samym początku uśmieszek pogardy na mojej twarzy. Bo przecież skąd główny antagonista ma dostęp do amunicji, benzyny, mleka, żywności czy wody skoro dookoła promienie słoneczne reflektowane są tylko przez piasek. Na szczęście twórcy nie popełnili podobnego błędu co ludzie np. od Niezgodnej. Mleko dostarczają ciężarne kobiety (SIC!), amunicja i benzyna pochodzą z handlu z innymi osadami, a żywność z upraw. Duży plus ode mnie – tak to powinno się robić, aby urzeczywistnić gospodarczy background świata.
Aktorstwo, soundtrack i efekty specjalne
Żeby nie owijać w bawełnę; Charlize Theron jako Furiosa kradnie film. Moim zdaniem to najlepsza rola tej aktorki jaką kiedykolwiek widziałem. Postać Furiosy wykreowana jest naprawdę przemyślanie, a jej profil pozwala tak dobrej aktorce stworzyć świetną bohaterkę. Theron podołała w 100%. Dobrze też wypada drugoplanowa postać jaką jest NUX, w którego wciela się Nicholas Hoult znany choćby z „Xman Pierwsza klasa” a także z kontynuacji. Powyższy charakter to komiczny element filmu, wykreowany z głową, budzący sympatię i nie robiący głupstw jak np. Jar Jar Binks z „Mrocznego Widma” czy Ghimli z trylogii „Władcy Pierścieni”.
Tom Hardy jako tytułowy bohater wypada ciekawie, aczkolwiek postać rozpisana jest jako totalny milczek więc nie za bardzo dostał możliwość rozwinięcia skrzydeł w tej roli. Pomimo wszystko wypada bardzo sympatycznie w duecie z Furiosą.
Jeżeli chodzi o Soundtrack, to wgrywa się doskonale w akcję filmu, jednakże nie poruszył mnie na tyle, abym wsłuchiwał się w jakiś utwór dłuższą chwilę po oglądnięciu filmu.
Z kolei efekty specjalne to istny majstersztyk, wszystkie kolizje, zniszczenia wybuchy są zrobione bardzo widowiskowej a co za tym idzie rozsądnie i bez zakrzywień ziemskiej grawitacji. Co dla mnie jest ogromnym plusem.
W filmie brakowało mi troszeczkę zróżnicowania lokacji, pomimo tego, że Mad Max Furo Road to kino drogi, to jednak przez większość filmu będziemy oglądać tylko pustkowia z pewnymi małymi wyjątkami. Nie jest to jakiś duży błąd, ale widząc jak scenografowie przygotowali bazę Immortal Joe, to pozostaje głód zobaczenia większej ilości lokacji.
Mad Max to świetny film i dzieło, które powinien obejrzeć każdy fan klimatów postapokaliptycznych.
Dla zainteresowanych poniżej kilka screenów oraz link do trailera Mad Max Fury Road.