Zapewne wielu z Was kojarzy powieść „Metro 2033” autorstwa rosyjskiego pisarza, Dmitrija Głuchowskiego, która opowiada historię ludzkości ściśniętej w tunelach olbrzymiego, moskiewskiego systemu kolei podziemnej. Głęboko pod powierzchnią zniszczonego wojną nuklearną świata główny bohater przemierza kilometry spowitych mrokiem tuneli, które w normalnych warunkach stanowiły jeden z kluczowych środków transportu dla Moskwian, a w realiach książki spełniły swoją drugorzędną rolę i posłużyły za schron przeciwatomowy dla tysięcy osób. Blisko 220 km długości wszystkich linii i niespełna 170 stacji (dane wahają się w różnych źródłach) to liczby, które robią wrażenie, a mowa jedynie o publicznej/cywilnej części tego systemu komunikacji, bowiem równolegle do niego biegnie drugi, prawdopodobnie jedyny na świecie i przeznaczony wyłącznie dla przedstawicieli aparatu władzy.
Jednak czy istnienie tak rozległego metra, którego najgłębsza stacja położona jest aż 84 metry pod ziemią, Rosjanie mogą zawdzięczać wyłącznie sobie? Istnieje co najmniej teoria, że nie. Zarówno moskiewskie metro, jak i inne podziemne obiekty na całym świecie (chociażby kompleks NORAD w stanie Colorado w USA), miałyby posiadać pewną wspólną cechę – historię rozpoczynającą się w momencie, w którym nastąpił upadek III Rzeszy.

Jest to jedynie teza, jednak obiektywna analiza „podziemnego dorobku” III Rzeszy może nasunąć dowody na to, że Niemcy w dużym stopniu wpłynęli na kształt, architekturę i metody budowy powojennych i współczesnych obiektów badawczych, militarnych czy nawet komunikacyjnych, takich jak np. wspomniany kompleks NORAD albo moskiewskie metro. Wprawdzie tunele i pomieszczenia pod powierzchnią ziemi drążone były niemalże od zawsze, bo już w starożytnym Rzymie powstawały tego typu konstrukcje, jednak chyba nigdy nie realizowano tego na tak ogromną skalę, jak w hitlerowskich Niemczech. Mogłoby się wręcz wydawać, że naziści chcieli zakopać się w całości i sądząc po tempie realizacji tego planu, jakie utrzymywało się w ostatnim roku wojny, istniały bardzo duże szanse na to, by ów projekt został urzeczywistniony. Jedyną poważną barierą był czas.

Geneza fortyfikowania hitlerowskich podziemi
Budownictwo podziemne lub częściowo podziemne było metodą, która gwałtownie rozwinęła się pod koniec drugiej wojny światowej, jednak pierwsze tego typu prace o wyraźnym charakterze militarnym bądź przemysłowym prowadzone były już na długi czas przed eskalacją globalnego konfliktu nie tylko na terenie nazistowskich Niemiec, ale również w innych państwach. Po pierwszej wojnie światowej w Europie środkowej pozostało wiele obiektów i całych rejonów ufortyfikowanych, które nierzadko posiadały rozbudowane systemy zwykłych podziemi, korytarzy minerskich lub innych, będących sukcesywnie modyfikowanych i modernizowanych między 1918 a 1939 rokiem. Za pierwszy krok w kierunku bardziej zmasowanego, podziemnego budownictwa można uznać tworzenie rejonów umocnionych, często posiadających pod powierzchnią łączniki i pomieszczenia o niemałej kubaturze. Francuska Linia Maginota, szwajcarska Reduta Narodowa, brytyjskie pozycje ryglowe, rosyjskie linie Stalina i Mołotowa czy niemieckie MRU to jedynie mała część wszystkich systemów fortyfikacji, jakie wznoszono/drążono w Europie w pierwszej połowie XX wieku.
Początek właściwego rozkwitu budownictwa podziemnego można zaznaczyć na osi czasu w 1934 roku, wtedy bowiem Adolf Hitler objął prezydenturę i stanowisko szefa rządu w Niemczech, a co za tym idzie – na dobre rozpoczęło się lekceważenie postanowień Traktatu Wersalskiego i zbrojenie narodu. Na ten okres, tj. drugą połowę lat trzydziestych XX wieku, przypada pierwsza faza nazistowskiego planu przenoszenia kluczowych gałęzi przemysłu pod ziemię. Jeszcze przed wybuchem wojny, kiedy nie było mowy o zagrożeniu ze strony alianckich bombowców, adaptowano wiele kopalni i dużych, gotowych obiektów do celów przemysłowych. Ideą było ukrycie militaryzacji przed światem zewnętrznym, co udowadnia dodatkowo duży nacisk na kamuflowanie lokalizacji owych miejsc nie tylko przed rozpoznaniem z powietrza, ale przed rozpoznaniem w ogóle. Ze względu na wczesny czas rozpoczęcia prac budowlanych wiele obiektów pod koniec wojny było w pełni wykończonych, choć zdarzały się również takie, które prawie nie wyszły poza fazę planowania (n.p. Eisbär obok miejscowości Kochendorf, który docelowo miał składać się ze 40 hal o długości 1,5 km oraz przekroju 20×15 m).

Faza druga i trzecia przypadały już na dwa ostatnie lata wojny (od początku 1943 r. do kwietnia 1945 r.). Początkowo położenie większego nacisku na przeniesienie przemysłu pod ziemię wymuszali Goering oraz Himmler, z czasem jednak beznadziejna sytuacja paliwowa, dywanowe naloty alianckie oraz pogarszająca się pozycja III Rzeszy na froncie wschodnim stały się bodźcem do gwałtownego przyśpieszenia projektu. Obiekty z tych etapów z reguły nie doczekały się wykończenia, jednak w wielu przypadkach zostały na tyle dobrze zabezpieczone przez wycofujących się Niemców, że do ich wnętrz nie dostali się ani Rosjanie, ani Amerykanie, ani ktokolwiek inny przez kolejne 69 lat.
W „najgorętszym” punkcie do realizacji planu powołanych było wiele organizacji i osób. Przede wszystkim Ministerstwo Przemysłu Zbrojeniowego III Rzeszy na czele z Albertem Speerem, Główny Urząd Gospodarczy i Administracyjny SS (SS-WVHA) wraz z inspektoratem obozów koncentracyjnych, SS samo w sobie oraz Organizacja Todta. W projekt mocno angażowało się również dowództwo Luftwaffe oraz duże koncerny niemieckie. Na wiosnę 1944 roku, kiedy przenoszenie przemysłu pod ziemię nabrało charakteru dosłownie masowego, Ministerstwo Zbrojeń powołało nowy organ i na jego czele postawiło niejakiego Edmunda Geilenberga, byłego zarządcy produkcji amunicji, który od tamtej pory nosił tytuł „Generalnego komisarza do spraw natychmiastowych przedsięwzięć przy ministrze do spraw zbrojeń i produkcji wojennej” (niem.”Generalkommisar für die Sofortmassnahmen beim Reichminister für Rüstung und Kriegsproduktion”). W ten sposób powierzono mu przewodnictwo nad budową obiektów podziemnych, wyłączając te o charakterze czysto wojskowym oraz ośrodki, w których miały być prowadzone prace nad nowymi rodzajami broni (również masowego rażenia). Całość logicznie nazwano „Programem Geilenberga”, choć nie była to jedyna „struktura”, jaką utworzono na potrzeby projektu.

Dostawy paliw spadały w drastycznym tempie i tendencja ta nabierała rozpędu proporcjonalnie do cofającej się linii frontu wschodniego. Kiedy w sierpniu 1944 roku rumuńskie pola naftowe zostały podbite przez czerwonoarmistów, produkcja benzyny skurczyła się niemal szesnastokrotnie w skali kilku miesięcy (od 156 tyś. ton w maju 1944 r. do 10 tyś. ton we wrześniu), a wojska zmechanizowane III Rzeszy (w szczególności lotnictwo) utraciły szanse na dorównanie przeciwnikowi potencjałem i prędkością produkcji nowych jednostek. Na skutek tych wydarzeń utworzenie podziemnych fabryk benzyny syntetycznej stało się taką samą koniecznością, jak przeniesienie pod powierzchnię kluczowych gałęzi przemysłu zbrojeniowego. Gdyby bombowce alianckie wymierzyły kilka precyzyjnych uderzeń w już istniejące zakłady paliw na bazie węgla (największy – Hydrierwerke Politz Aktiengesellschaft – znajdował się na pomorzu zachodnim i samoloty wroga były częstym gościem na tamtejszym niebie), czego zresztą dokonały przed końcem wojny, III Rzesza znalazła by się w sytuacji, w której miałaby w posiadaniu ogromną liczbę bezużytecznych czołgów, samolotów i innych pojazdów.
Ogólna pozycja Niemców na europejskim niebie również była coraz gorsza. Przeciwnik stawiał na tę kartę jak nigdy wcześniej i przykładał ogromną wagę do lotnictwa, które miało bardzo duży wpływ na przebieg walk i już w 1944 roku stanowiło ogromną siłę uderzeniową. Przewaga sowietów i aliantów zachodnich w powietrzu zmusiła tym razem SS do powołania projektu równoległego do „Programu Geilenberga”, tzw. „Programu myśliwskiego” (niem.”Das Jägerprogramm”). Jego celem było doprowadzenie do szybkiego przezbrojenia Luftwaffe w odrzutowe myśliwce nowej generacji – Messerschmitty Me 262 oraz Ho 229, oczywiście w oparciu o podziemne fabryki owych maszyn. Tutaj przewodnictwo objął Karl Otto Saur, który wcześniej piastował stanowisko kierującego departamentem techniki w Ministerstwie Zbrojeń i Produkcji Wojennej.
Przenoszenie przemysłu pod ziemię
W pierwszej kolejności należało zweryfikować różnorodne lokalizacje pod kątem możliwości zaadaptowania ich do danych potrzeb przemysłowych. W efekcie blisko 800 obiektów (według niemieckiego wykazu kryptonimów) przerabiano lub drążono od zera na terenie całej III Rzeszy, wśród których znajdowały się zarówno takie, których powierzchnia robocza nie przekraczała tysięcy metrów kwadratowych, jak i takie, których powierzchnia liczona była w milionach metrów. Wszystkie musiały spełniać podobne wymagania, do których zaliczały się m.in.:
- odpowiednie warunki geologiczne i hydrologiczne
- bliskość infrastruktury komunikacyjnej i możliwość jej doprowadzenia do samego obiektu
- możliwość doprowadzenia instalacji energetycznych, kanalizacyjnych i wodociągowych
- możliwość maskowania prac

Najwięcej do powiedzenia w ostateczności mieli geolodzy. Budownictwo podziemne oczywiście różniło się od klasycznego, choć te różnice mogą nie być takie proste, jak na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać. Korytarze, które drążono metodą sztolniową (poziomo) lub metodą szybów (pionowo), rozdzielał tzw. nakład skalny, czyli znajdujący się wyżej górotwór. Ta konieczność przyczyniła się do tego, że podziemne fabryki z reguły były bardzo rozległe i kształtem nierzadko przypominały siatkę albo pajęczynę. Dodatkową komplikację stanowiło wznoszenie kilkukondygnacyjnych kompleksów, ponieważ nie tylko generowało to pewne trudności związane ze wspomnianym nakładem skalnym, ale również wymagało zastosowania innych rozwiązań wentylacyjnych, dlatego Niemcy rzadko decydowali się na drążenie wielopoziomowych fabryk. Sztolnie i szyby drążono klasycznymi, sprawdzonymi, konwencjonalnymi metodami górniczymi, opierającymi się na wykorzystaniu ciężkich, ręcznych młotów pneumatycznych, wiertarek pneumatycznych oraz materiałów wybuchowych do odstrzału skał, zaś wywóz urobku zapewniały kolejki wąskotorowe o rozstawie szyn 60, 75 lub 90 cm. Ściany i stropy wykonywano z gotowych prefabrykatów lub świeżej, betonowej wylewki, uzyskując solidne połączenie – żelbet. Kształt podziemnych fabryk często przypominał drabinkę segmentów, w której szczebelkami były kolejne hale, gdzie następowało coraz bardziej zaawansowane stadium produkcji (np. myśliwców), a coraz bardziej kompletne produkty trafiały do sektora montażu końcowego. Taką strukturę zaobserwować można m.in. w obiektach „Riese” i „Lachs”.
Niemniej skomplikowane były metody kamuflowania obiektów podziemnych, równie kluczowe jak sama ich budowa. O ile fabryki można było zamknąć pod ziemią, to przeniesienie całej infrastruktury pod powierzchnię było już czymś irracjonalnym i nie było brane pod uwagę jako integralna część projektu drążenia samych fabryk, choć koncepcje podziemnych magistrali kolejowych pojawiały się w wyobraźni Niemców pod koniec wojny i istnieją teorie, że kilka powstało (chociażby „Sondermagistrale B-B”). Niemcy sami wykonywali regularne rozpoznania z powietrza, na podstawie których udoskonalano maskowanie infrastruktury naziemnej. Przykładem takich prac może być wiązanie sznurkami gałęzi drzew nad drogami dojazdowymi lub użycie siatek maskujących do ukrywania portali wjazdowych czy wylotów szybów wentylacyjnych. Te drugie stanowiły dodatkowy problem zimą, kiedy wilgotne i ciepłe powietrze powodowało kondensację pary wodnej, na skutek czego powstawały charakterystyczne plamy białego szronu na drzewach i glebie, które były doskonale widoczne z powietrza. Jednym ze sposobów ukrywania wylotów było budowanie wokół nich czegoś w rodzaju fałszywych budynków, które brały na siebie podejrzaną „emisję ciepła” i stanowiły ewentualną ochronę przed nalotami.
Podziemne fabryki i laboratoria miały również specyficzne, uporządkowane nazewnictwo. Obiektom typowo sztolniowym nadawano kryptonimy m.in. od nazw ryb i zwierząt morskich, np. „Lachs” – łosoś, „Aal” – węgorz. Częściej wykorzystywano jednak nazwy minerałów, jak np. w austriackich kompleksach, np. „Bergkristal” – kryształ górski, „Quartz” – kwarc. Tunele adaptowane do celów produkcyjnych otrzymywały z kolei kryptonimy od nazw ptaków. Wykorzystywano jeszcze nazwy zwierząt lądowych, roślin albo walut, jednak przy ogromnej liczbie obiektów nie przestrzegano tych regulacji z przesadną dbałością.
Jakie było główne przeznaczenie obiektów podziemnych
Ukryte głęboko pod powierzchnią fabryki posiadały różne profile produkcji, a niektóre z nich nie były nawet ukierunkowane na wytwarzanie czegokolwiek. Zazwyczaj jednak tylko garstka osób znała prawdziwe przeznaczenie danych obiektów, a wszyscy inni, na czele z robotnikami, byli święcie przekonani, że w wydrążonych halach i tunelach odbywają się jakieś mało ważne prace montażowe. W istocie było inaczej.

Pierwszymi „typami” obiektów podziemnych są te, w których zajmowano się szeroko rozumianą produkcją. Była to najliczniejsza grupa fabryk, gdzie najczęściej wytwarzano elementy do odrzutowych myśliwców nowej generacji, łożyska kulkowe i benzynę syntetyczną. Przykładem może być istniejący na terenie naszego kraju kompleks w Lubiążu, dla którego podstawę stanowiły rozległe lochy pod klasztorem Cystersów, które Niemcy przerabiali, a w późniejszych latach dodawali obetonowane hale, budowane metodą odkrywkową i finalnie przysypywane 10-15m warstwą ziemi. Obiekt w Lubiążu miał bardzo duże znaczenie dla Niemców. Z wielu dokumentów, których nie zdążono spalić i po wojnie walały się w klasztorze, wynika, że fabryka ta mogła mieć związek z laboratorium jądrowym w Torgau, które wybudowano pod koniec wojny. Oprócz tego były tam wytwarzane i testowane nowe rodzaje radarów, a ponadto instalowano tam superszybkie wirówki do separacji izotopów oraz badano inne metody ich rozdzielenia. Nie jest wykluczone, że pracowano tam również nad bronią jądrową. Nieliczni świadkowie wspominali o „sterylnych laboratoriach rozdzielonych szklanymi ścianami”:
„Maria Kliszke była żoną naczelnika poczty. W czasie wojny jemu właśnie powierzono telefonizację fabryki. Żona została szefową kuchni dla więźniów pracujących pod ziemią. Opowiadała, że z innymi pracownicami zwoziły posiłki kilka metrów pod powierzchnię ziemi. Widziała także hale produkcyjne w samym klasztorze. Mężczyzn ubranych w białe kitle pilnowała straż wojskowa.”
Bezpośrednio po wojnie w jednym z budynków poklasztornych znaleziono małe ampułki. Ze względu na problemy ze szczurami postanowiono wrzucić po kilka z nich (były nieopisane i bezużyteczne) do dziur, z których wychodziły gryzonie. W krótkim czasie wszystkie zostały wytrute. Mieszkańcy skarżyli się również na nieprzyjemny, drażniący nos i oczy zapach. Możliwe, że we wspomnianych laboratoriach prowadzono prace nad gazami bojowymi.
Drugim „typem” obiektów mogą być schrony depozytowe, w których składowano zrabowane przez Niemców kosztowności i dzieła sztuki. Znajdowały się w wielu miejscach, wiążę się z nimi również historie o „bursztynowej komnacie”. Tego typu obiekty także mieściły się w Lubiążu. Zabezpieczano w nich nie tylko skradzione przedmioty o dużej wartości, ale również materiały szczególnie ważne dla III Rzeszy. W takich miejscach zawsze stosowano złożone pułapki. Jedną z nich opisał p. Bronisław Potajewicz:
„[…]Razem z kolegami wszedłem do klasztoru. Po lewej stronie od wejścia znajdowała się okrągła klatka schodowa. Zaczęliśmy nią schodzić. W końcu znaleźliśmy się około siedmiu metrów poniżej poziomu piwnicy. Zobaczyliśmy ogromny tunel, który w tym miejscu się rozgałęział. Tunel był półokrągły, sklepiony, mury zbudowano z czerwonej, bardzo mocnej cegły. Korytarz był tak duży, że normalnie mogłaby nim jeździć ciężarówka. Strzałki na ścianach świadczyły o tym, że ktoś przed nami już odwiedzał to miejsce. Szliśmy z lampami naftowymi około stu, może stu pięćdziesięciu metrów. Nagle ujrzeliśmy coś w rodzaju zapory, przegrodzenia zrobionego z kątowników. Na to założono jeszcze siatkę i zawieszono takie… butelki z żelaza i ciężary. Bałem się, że te butelki to miny i dlatego wróciliśmy. Ale droga za siatką była tak samo szeroka i rozgałęziała się. Na dnie korytarza znajdowały się otwory o średnicy mniej więcej dwóch metrów. Były na wpół zamknięte metalowymi włazami. Na brzegu otworów zobaczyliśmy specjalne uchwyty, może do schodzenia w dół. Kiedy spojrzałem przez dziurę, zobaczyłem drugi taki korytarz. Biegł prostopadle do tego, którym szliśmy[…]”
W dalszej kolejności należy wspomnieć o obiektach dowódczych oraz o tych, w których prowadzono prace nad nowymi rodzajami broni. Ten temat jest najciekawszy, a jednocześnie najmniej jasny. Zwolennicy teorii, jakoby niedostępne podziemia skrywały coś poważniejszego, niż pozostałości po produkcji bardziej zaawansowanych technologicznie maszyn i urządzeń, wytaczają wiarygodne i uzasadnione argumenty, jednak z reguły ogranicza się to do zeznań świadków lub domysłów na podstawie szczątkowych dokumentacji. Rzetelne, pełne i prawdziwe informacje Niemcy zdążyli zniszczyć lub ukryć pod powierzchnią razem z tym, czego do dziś nie możemy poznać. Chyba najsłynniejszym takim obiektem podziemnym, w którym miały znaleźć się siedziby Fuhrera i najważniejszych osób w III Rzeszy, jest rejon zamku Książ, powiązany z „Riese”, gdzie mogły być prowadzone jedne z najtajniejszych projektów nazistów. W tamtych okolicach miały znajdować się m.in. Dowództwo Wojsk Lądowych, Dowództwo Luftwaffe, Dowództwo Kriegsmarine oraz kwatery Reichsfuhrera SS, Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Ministerstwa Propagandy.
Co zaś w kwestii prac nad nowymi rodzajami broni? Temat niemieckiego „Wunderwaffe” to jedna z najpopularniejszych, a jednocześnie najbardziej zagadkowych kwestii, jakie pozostawiła po sobie III Rzesza. Niektórzy uważają, że ową „cudowną bronią” były rakiety A-4/V-2, jednak znane są również teorie o lotach kosmicznych albo atomowej bombie Hitlera. Mieczysław Mołdawa, który w czasie wojny pracował w Kancelarii Technicznej obozu Gross Rosen i miał dostęp do wielu planów, twierdzi, że „Olbrzym” przeznaczony był na badania i produkcję „broni powietrznej” o charakterze strategicznym, powiązanych z bronią masowego rażenia oraz chemiczną.

Rozległy podziemny świat
Tematyka Niemieckiego budownictwa podziemnego jest bardzo rozległa i to, co przedstawiłem Wam na podstawie kilku książek i artykułów, jest zaledwie kroplą w morzu. Na początku wspomniałem o powstawaniu takich obiektów w obecnych czasach i ich podobieństwie do konstrukcji, jakie wznosili naziści. Po powierzchownym przedstawieniu całego zagadnienia należałoby więc wytłumaczyć, o co opiera się ten pogląd. Otóż w ostatnich miesiącach wojny, kiedy alianci zachodni i czerwonoarmiści nie tylko cofnęli III Rzeszę do jej początkowych granic, ale również nadprogramowo skurczyli jej terytorium, światło dzienne oficjalnie ujrzała nie tylko sprawa obozów koncentracyjnych i zbrodni, jakich dokonywali Niemcy, ale również kwestia podziemnych fabryk, zlokalizowanych na terenach obecnej Francji, Austrii, Polski, samych Niemiec, a nawet Czech i Słowacji. Zdobyte obiekty były zabezpieczane i eksplorowane. W przypadku Armii Czerwonej można mówić wręcz o okupacji wielu kompleksów podziemnych i nie tylko, która nierzadko trwała nawet 2-3 lata. „Przejmowano” urządzenia, dokumentacje, plany techniczne, a nawet samych ludzi, głównie naukowców, którzy mieli związek z ważnymi projektami (stąd stwierdzenie, że niebezpośrednio naziści przyczynili się do wysłania człowieka w przestrzeń kosmiczną i zrzucenia bomb na japońskie miasta). Na skutek tych działań zwycięskie mocarstwa korzystały z całej wiedzy i doświadczeń III Rzeszy, choć Rosjanie wszystkie osiągnięcia w tej dziedzinie zawdzięczają sobie. Amerykanie nie ulegli aż takiej psychozie, jednak na terytorium Stanów Zjednoczonych również powstawały/powstają m.in. podziemne laboratoria badawcze. Podobieństwo kompleksu „Riese” w Górach Sowich do „NORAD” w Colorado również nie jest przypadkowe. Struktura tego drugiego jest bardzo zbliżona do tej, jaką zaobserwować można w znanej części „Olbrzyma”, a istnieją nawet informacje, które podają, że architektura amerykańskiego kolosa oparta została na planach niemieckiego inżyniera Weibela, dotyczących… „Riese”. Kubatura jest podobna (350.000 metrów sześciennych), w taki sam sposób „NORAD” przechodzi na wylot przez cały masyw i jego centralną część stanowią komory, wykorzystujące naturalne uwarstwienie skał jako kopułę.
Niemieckie techniki były wykorzystywane również w innych miejscach na świecie. Opracowana przez nich metoda tworzenia gigantycznych, pozbawionych podpór hal o kubaturze rzędu dziesiątek tysięcy metrów sześciennych, polegająca na wpuszczaniu w skałę nad stropem długich kotwi rozporowych, przyczyniła się do powstania podziemnego lodowiska nieopodal norweskiej miejscowości Lillehammer, które w warunkach wojny pełniłoby funkcję schronu przeciwatomowego.
Postęp, jakiego dokonali hitlerowcy w tej dziedzinie, jest imponujący. To, czego mogliby dokonać, gdyby nie odwlekano ostatniej fazy przenoszenia przemysłu pod ziemię, mogłoby poważnie wpłynąć na bieg wydarzeń u schyłku drugiej wojny światowej, a należy zaznaczyć, że przy ówczesnym tempie prac Niemcy potrzebowali zaledwie jednego roku, aby wykończyć wszystkie ważne obiekty i uruchomić planowaną produkcję na skalę masową. Gdyby tak się stało i walki przeciągnęłyby się do 1946 roku, wtedy alianci mogliby mieć duży problem z odbiciem Europy, a być może w ogóle by tego nie dokonali. Kto wie, czy wizja świata w grze „Wolfenstein: The new order” wydawałaby się wtedy równie odległa i niepoważna.
Źródła:
[1] Igor Witkowski – „Podziemne królestwo Hitlera”
[2] J.E.Kaufmann, Robert M. Jurga – „Twierdza Europa”
[3] www.metro-stacja.com/moskwa.php
2 Comments
Mona
Moskiewskie Metro powstało wcześniej, a być może właśnie dla tego aby móc ewakułować władzę Radziecką z Kremla w razie W.
Gerard Brożnowicz
To Metro skrywa wiele tajemnic… na pewno nie pełni tylko jednej funkcji – transportowej.