Skip to content Skip to sidebar Skip to footer

Pozdrowienia z wakacji – recenzja Dead Island: Definitive Edition

Kiedy we wrześniu 2011 roku Techland wypuszczał swoją najnowszą grę „Dead Island”, miłośnicy klimatów zombie zamarli w oczekiwaniu na to objawienie. W końcu nie co dzień gracze dostawali tak przepyszny udziec z zombiaka podany w doskonałej egzotycznej oprawie. Zresztą – nie będę się na darmo produkował, spójrzcie sami…

Czujecie ten klimat? Turysta rzucony w środek apokalipsy zombie, gdzieś w bliżej nieokreślonym rajskim kurorcie. Jest zagubiony, zmęczony, prawdopodobnie ranny. Gdzie jest jego rodzina? Czy komuś udało się przeżyć? Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi. Będę szczery – po obejrzeniu trailera znajomi mieli serdecznie dosyć mnie i mojego hype’u na Dead Island. Przez dobry tydzień nie potrafiłem zamknąć jadaczki w tym temacie. Trzeba chłopakom i dziewczętom z Techlandu przyznać jedno – potrafią nakręcić graczy w oczekiwaniu na wypuszczenie produkcji.

Marzenia to jedno, a rzeczywistość…

Gracz rozpoczyna swoją przygodę w kurorcie wczasowym umiejscowionym na wysepce Banoi, którą opanowały zombie. Nie takie zwykłe zombie – gra od samego początku sugeruje, że mamy do czynienia z chorobą pokroju zmutowanej wścieklizny (co uderza mocno w tony „28 dni później” i daje twórcom większe pole do manewru jeżeli chodzi o kreowanie wrogów). Gracz wybiera jedną z pięciu dostępnych postaci (podstawka + Ryder, który nadal wygląda jakby miał zatwardzenie), którą można rozwijać na erpegową modłę. Każdy potencjalny protagonista posiada własne drzewko umiejętności. Zaraz na wstępie okazuje się jednak, że gra nie ma z zapowiedziami praktycznie nic wspólnego.

strefa_apokalipsy_dead_island_recenzja_06

7.0Można zagrać
Description
Dobra gra akcji, słaby remaster – trochę szkoda zmarnowanego potencjału.

Positives

  • odświeżona oprawa graficzna
  • nie grzebano w elementach, które były dobre
  • drobne poprawki interfejsu
  • dla posiadaczy oryginału na Steam – przystępna cena

Negatives

  • samo odświeżenie grafiki to trochę za mało...
  • nie poprawiono wielu drobnych błędów z oryginału
  • dla nowych graczy – cena

No właśnie – ostatecznie Dead Island okazało się być czymś całkowicie innym niż oczekiwano po tak emocjonalnym trailerze. Gatunki takie jak horror czy survival są obecne jedynie szczątkowo, zaś gry na emocjach nie ma praktycznie w ogóle. Dead Island to gra Akcji przez duże „A” – kupa broni (zarówno zdobycznej jak i kupowanej i craftowanej), cała masa różnorodnych zdechlaków do ubicia i poćwiartowania. Całość zaś okraszono dosyć słabą i przewidywalną fabułą oraz mniej lub bardziej sensownymi zadaniami („znajdź mojego misia”).

Gracz prędko odkrywa, że na misję ratunkową nie ma co liczyć, dlatego czym prędzej należy wziąć sprawy w swoje ręce i odnaleźć sposób na wydostanie się z Banoi – sytuacji nie poprawia nadciągający huragan oraz informacja, że wojskowych aż świerzbią paluszki, by wcisnąć czerwony guzik i zetrzeć archipelag z powierzchni Ziemi. W związku z przedstawionymi wydarzeniami odwiedzimy różne lokacje takie jak kurort, miasteczko Moresby (syf, kiła i mogiła) oraz dżunglę.

Spora część graczy poczuła się mocno zawiedziona kierunkiem jaki ostatecznie wybrał Techland, jednak dała grze szansę – jak się okazało, bardzo słusznie. Dead Island w momencie wydania było grą prezentującą bardzo dobry poziom jeżeli chodzi o grafikę, a sam gameplay dawał wiele radości i potrafił pociągnąć grę jako całość. Dość powiedzieć, że zombie zostały przez twórców złożone z kilku ‘warstw’ (kości, mięśnie, skóra), zaś różne rodzaje broni potrafiły zadać różnorakie obrażenia – maczetą można było na przykład odciąć kończynę, a kijem bejsbolowy połamać nogi, żeby spowolnić wroga. W połączeniu z odczuwalnym ciężarem/bezwładnością postaci kierowanej przez gracza (body awareness), walka była bardzo kontaktowa i potrafiła sprawić wiele radości (no i była świetną wprawką przed Dying Light).

Dead Island: Definitive Collection recenzja


5 lat minęło jak z elektrycznej maczety strzelił…

Mamy już 2016 rok, od premiery Dead Island minęło niemalże 5 lat i to niestety widać. Choć nie należę do grona osób, dla których grafika jest rzeczą najważniejszą, muszę jednak przyznać, że to co w 2011 zachwycało, obecnie w najlepszym wypadku jest mocno średnie. Do dobrego człowiek szybko się przyzwyczaja, więc lekko kanciaste modele postaci i rozmyte tekstury oraz efekt pociągnięcia wszystkiego warstwą ‘świetlistego plastiku’ szybko przypominają z którego roku pochodzi gra. Oczywiście nie mogę przesadzać – Chrome Engine 5 naprawdę daje rade, po prostu czas goni naprzód, a wraz z nim dostępna technologia.

W Techlandzie ktoś chyba doszedł do podobnego wniosku, ponieważ przygotowano (modną ostatnio) wersję zremasterowaną – Dead Island: Definitive Edition. Gra została kompletnie przeniesiona na znany z Dying Light, silnik Chrome Engine 6. Dostała nowe ‘fatałaszki’ – poprawione modele, poprawione tekstury i oświetlenie, nowe skyboxy, lepiej wyglądające elementy wystroju, itd., itp., etc.

Świetnie, prawda? Na pierwszy rzut oka wszystko zdaje się na plus. Silnik sprawdzony, dosyć elastyczny, więc i na starszych maszynach da radę zakosztować graficznego luksusu bez efektu slideshow. Przy samej mechanice nie kombinowano – nie zmienia się przecież czegoś co było dobre. I jakoś mimo tego graficznego liftingu coś kłuje po oczach, nie daje spokoju. Niby modele postaci są poprawione, ale nadal takie koślawe, a w dialogach wręcz szpetne i karykaturalne. Tekstury wprawdzie poprawione, ale jedne są ewidentnie lepsze i bardziej dopracowane, a inne z kolei wyglądają jakby były naprędce dorzucone „byle by były”. Pozostawiono też bez zmian drobne bolączki oryginału, jak np. przenikanie ‘kopnięć’ przez obiekty i ściany. Poprawki są naprawdę kosmetyczne – lekko zmieniony interfejs, delikatnie inny model jazdy – nic kluczowego. Wszystko to składa się na ogólne wrażenie, że gra się ‘aż i tylko’ w wersję zremasterowaną. W dodatku miejscami zremasterowaną bardzo niechlujnie. Krótko mówiąc – Dead Island: Definitive Edition szpachlą stoi, a jak wiadomo, szpachla przykryje rdzę tylko na chwilę.

Dead Island: Definitive Collection recenzja


[section label=”Podsumowanie”]

Dla kogo tak w zasadzie jest Dead Island: DE?

To właśnie powinno być zasadnicze pytanie, które twórcy powinni sobie byli postawić przed przystąpieniem do tworzenia nowej wersji. Jeżeli chciano zachęcić nowych graczy, którzy do tej pory nie mieli z marką styczności – sukcesu nie wróżę. Tak jak pisałem wcześniej – gameplay nadal jest na wysokim poziomie, grafika została poprawiona, ale całość mogła być wykonana po prostu lepiej. Tak samo lepiej może spożytkować 19,99 EUR potencjalny kupujący (lub 40 EUR w przypadku edycji Collection zawierającej Riptide i DI: Retro Revenge).

Dużo lepszym celem dla producenta okażą się zapewne obecni posiadacze Dead Island, dla których przesiadka na Chrome Engine 6 będzie stanowiła duży plus, przy znacznie niższym koszcie – posiadając w bibliotece Steam oryginalną DI, zakup Definitive Edition jest tańszy nawet o 85%.

Trochę to smutne, bo można było z Dead Island wycisnąć o wiele więcej, gdyby tylko włożono w remaster więcej wysiłku i środków. I proszę nie zrozumieć mnie źle – Dead Island to wciąż bardzo dobra gra, która broni się świetną walką w zwarciu. Po prostu chciałoby się czegoś więcej, np. nowych zadań, czy kilku nowych lokacji.

Leave a comment

0.0/10