Skip to content Skip to sidebar Skip to footer

Szczury Wrocławia – Zomo vs Zombie

Szczury Wrocławia. Chaos - recenzja książki

Kiedy wczesną wiosną jeżdżąc krakowskim tramwajem do pracy, znudzony wyglądałem przez brudne okno i z utęsknieniem czekałem na nadchodzący sezon motocyklowy, moim oczom co jakiś czas ukazywał się baner reklamowy. W porównaniu do innych, ten zawsze przykuwał moją uwagę. Białe, proste tło, a na nim namalowany człowiek w uniformie ZOMO-wca. Nad jego głową krwawymi literami lśnił tytuł: „Szczury Wrocławia”. Pod nim zaś jednozdaniowe streszczenie fabuły; „Zombie kontra ZOMO”. Jako amator zombiaczanych klimatów w duchu krzyknąłem: „Co za oryginalny pomysł!”. Osadzić fabularnie zombie w czasach Polskiej Republiki Ludowej i zestawić z oddziałami stworzonymi do pacyfikowania zamieszek. W końcu, jak kinematografia na przykładzie: „28 dni później” i „The Walking Dead” pokazuje, takie uniformy są diabelnie skuteczne przeciwko głodnym zgniłkom. Zachwycony pomysłem, nie zrobiłem dokładnie nic żeby książkę pozyskać. Tak sobie czas wesoło mijał, sezon motocyklowy rozkwitł na dobre, a ja baner przestałem oglądać, gdyż rozstałem się z tramwajem. Aż w końcu pewnego dnia mój współlokator wszedł do pokoju i powiedział, iż ma dla mnie fajną książkę do recenzji…  Tym sposobem na moim biurku wylądowały: „Szczury Wrocławia”.

Przeznaczenie to rzecz wielka i nie ma z nią żartów, także kiedy chwyciłem grube tomisko w swoje dłonie, z miejsca stwierdziłem, że wszystkie inne czytadła idą w kąt na rzecz tytułowych gryzoni.  W końcu jak powyższa sytuacja pokazuje i tak bym nie uciekł przed tą lekturą. Tak więc lecimy.

Czas, Miejsce i Akcja – oś fabularna z potężną dawką immersji

Już na wstępie książki, autor Robert Szmidt informuje, iż jego dziadek brał udział w gaszeniu zarazy czarnej ospy, która wybuchła w latach 60 we Wrocławiu. To wydarzenie zainspirowało pisarza do umieszczenia akcji we wspomnianym wcześniej mieście i w czasach PRL-u.

Precyzując, akcja książki toczy się w roku 1963 we Wrocławiu i jego okolicach. Historie początkowo poznajemy z oczu funkcjonariusza, który odpowiedzialny jest za zabezpieczenie jednego z izolatorium chorych. To właśnie na jego oczach dokonuje się wybuch epidemii zombie, która na początku mylona jest z zaawansowanymi objawami czarnej ospy. Szybko okazuje się, że milicja obywatelska będzie miała bardzo ciężką noc, a zainfekowane izolatorium to dopiero wierzchołek ogromnej góry lodowej. Wkrótce zaraza staje się na tyle niebezpieczna, że do akcji wkraczają ZOMO-wcy.

Szczury Wrocławia
7.5Warto
Description
Szczury Wrocławia to książka interesująca, z oryginalnym pomysłem, który został sprawnie poprowadzony i podlany dużą dawką immersji.

Positives

  • Oryginalny pomysł
  • Bardzo dobrze oddane realia PRL-u
  • Ciekawe zgony
  • Duża dawka immersji
  • Wielka ilość postaci

Negatives

  • Od mnogości postaci można się na początku pogubić
  • Przekokszone zombie

Fabularnie, autor ukazuje akcję z perspektywy wielu bohaterów; zwykłych funkcjonariuszy, politycznych decydentów, załóg sztabów kryzysowych, cywili, lekarzy a nawet partyjniaków.

Taki zabieg skojarzył mi się delikatnie z narracją „World War Zet”, która za pomocą wywiadów dziennikarza, przekazywana była oczami wielu osób. Jednakże zważywszy na charakter książki, który odbiega od reportażu, zdecydowanie łatwiej zatopić się w akcję i spotęgować immersję. Ostatnie słowo z powyższego zdania jest właściwie kluczowe dla tej powieści. Autor zadbał aby czytelnik mógł się w wydarzenia zanurzyć jak najgłębiej. Przede wszystkim, Szmidt udostępnił mapkę Wrocławia, która pozwala nam śledzić przebieg działań bohaterów jak i postęp zarazy.

Dla osób znających Wrocław (niestety nie należę do nich) śledzenie akcji powinno być niesamowicie „żywe” co zostało potwierdzone przez mojego współlokatora, stałego bywalca tejże metropolii.

Autor zastosował także ciekawy zabieg, w trakcie pracy nad książką: różni ludzie przesyłali swoje dane wraz z krótkim opisem o sobie. Te osoby znalazły się w książce jako bohaterzy, niektórzy zupełnie jako mięso armatnie, a inni jako konserwy z dłuższym terminem ważności. Podejrzewam, iż musieli mieć wielką frajdę przy czytaniu losów o „swoich” alter ego w powieści.

Krótko podsumowując: autorowi należą się wielkie brawa za pomysłowość co do miejsca i czasu akcji, a także za przyłożenie ogromnej wagi do immersji zaserwowanej czytelnikowi.

Pomysłowość – pomysłowością, ale jak z urzeczywistnieniem PRL-u i akcją?

Zapewne większość z nas pamięta, lub tylko słyszało, o czasach komuny przez pryzmat ówczesnej polskiej motoryzacji, wszędobylskiej wódki i samogonu, nagonkach ZOMO-wców, godzinach policyjnych, walce kościoła z władzą i donosicielstwa partyjnego. Jak to wygląda u Szmidta? Bardzo podobnie! Wszystkie powyższe elementy znalazły sobie wygodne i naturalne miejsce na kartach powieści.

Funkcjonariusze niższego szczebla boją się donosicielstwa kolegów, najwyższa władza przy debatowaniu topi robaka wódką, zaraz po czym zajada się kiszonkami. Po ulicach Wrocławia poruszają się Wołgi i inne cuda motoryzacyjne tego okresu. Rzecz jasna wojsko i ZOMO poruszają się pojazdami również charakterystycznymi dla tamtych czasów.

Problemy głównych bohaterów, a także ich punkt widzenia również kierunkowany jest trendami politycznymi Polskiej Republiki Ludowej. Tak więc urzędnicy wyższego szczebla boją się błędów i ich konsekwencji, a także kombinują jak propagandowo załagodzić i tak beznadziejną już sytuację. Funkcjonariusze martwią się o to, czy ich błędy przeszłości nie ujrzą światła dziennego za sprawą podżegaczy i komisarzy. Partyjniacy zaś szukają tylko pretekstu aby rozstrzelać żołnierzy – dezerterów. Zwykli cywile martwią się o to, aby dostać najpotrzebniejsze produkty do życia (czytaj: samogon). Niektórzy chwytają za broń, aby przeciwstawić się władzy, inni zmagają się po prostu z problemami dnia codziennego. Po środku tego wszystkiego szaleje zaraza zombie.

Jak wypada zaś prowadzenie akcji przy uwzględnieniu charakterystyki PRL-u? Niewątpliwą zaletą jest prowadzenie fabuły z punktu widzenia wielu bohaterów. Pozwala to rzucić okiem i poznać zarazę z różnych punktów widzenia. Raz będzie to szczebel zarządzania kryzysowego, gdzie przesuwane są pionki po mapie Wrocławia, a drugim razem dane nam będzie zobaczyć wydarzenia z oczu właśnie tych przesuwanych figurek. Ten pierwszy poziom daje obraz całej sytuacji jak rozwija się plaga, ten drugi pokazuje jakiego piekła doświadczają ludzie w walce z zombie.

W przeciwieństwie do „War World Z”, nie mamy gwarancji, że dane osoby przeżyją. Niektórym postaciom autor poświęca 5 stronnicowe wprowadzenie, robi bogaty background, tworzy zalążek romansu tylko po to aby na szóstej stronie wzorem Georga R.R. Martina postać uśmiercić. Daje to ciekawy efekt mnogości zgonów, które są wręcz różnorodne. Jedne ironiczne i niepotrzebne, a inne wręcz wyczekiwane i satysfakcjonujące. W pewnym momencie odczułem, że czymś niespotykanym jest, iż jakiejś postaci dane było przeżyć.

Mnogość postaci niesie jednak parę minusów. Na początku książki miałem problem z rozróżnieniem sylwetek i odseparowaniem tych ważniejszych od epizodycznych. Na szczęście z każdą kolejną stroną problem zanikał.

Władze PRL-u kontra Zaraza – czyli wielka partia na wrocławskiej szachownicy

Po przeczytaniu całej książki doszedłem do wniosku, że główną bohaterką powieści jest zaraza. Jakże ona różni się od tych pokazanych w różnych dziełach filmowych i literackich. Tym samym wybija się ze wszystkich dobrze znanych kanonów zombifikacji.  Zaczyna się od dobrze znanych objawów przeistoczenia się w żywego trupa, jednak z biegiem czasu zaczyna się robić jeszcze ciekawiej. Za każdym razem kiedy się wydaje, iż władze PRL-u zaganiają przeciwnika na definitywny szach mat, główna bohaterka ucieka z narożnika tym samym stawiając pod ścianę wszystkich ludzkich bohaterów. Ta plaga ewoluuje zaskakując czytelnika nie raz. Nie chciałbym wam psuć zabawy, więc nie będę podawał konkretnych przykładów. Powiem jednak tyle; aplikowanie dawek ołowiu w tkankę mózgową jest kompletnie nieskuteczne w tym przypadku.

Generalnie jest to chyba najpotężniejsza epidemia zombie jaką do tej pory w popkulturze widziałem.

Pomimo tego, iż taka konstrukcja choroby daje wiele zwrotów akcji, to jednak miejscami miałem wrażenie iż plaga jest, kolokwialnie mówiąc, „przekokszona”. Osobiście jestem zwolennikiem najklasyczniejszych zombie na świecie czyli tych z „Walking Dead” czy „Nocy Żywych Trupów”. Pomimo tego, iż taki charakter choroby, jaki pokazuje Szmidt, daje dużo możliwości, to jednak mi nie przypadł do gustu. Zmusiło mnie także do myślenia czy autor będzie w stanie wybrnąć, tłumacząc fabularnie dlaczego trupy zachowują się tak a nie inaczej, na razie to sprawa dość otwarta, która może wyjść zarówno na plus jak i na minus. Aby się o tym przekonać będziemy musieli poczekać na kolejne części.

Podsumowanie

Szczury Wrocławia to książka interesująca, z oryginalnym pomysłem, który został sprawnie poprowadzony i podlany dużą dawką immersji. Czyta się dobrze, niekoniecznie od pierwszych storn, ale dalej jest coraz lepiej. Duży plus za wiele ciekawych śmierci, iście w Martinowskim stylu. Nie wszystkim pewnie spodoba się charakterystyka plagi i ja właśnie do takich osób należę, zresztą to już pozostawiam waszej ocenie.

Za udostępnienie książki, dobry gust i wiele przerobionych filmów razem dziękuję Kacprowi!

Leave a comment

0.0/10