Ktoś mądry powiedział, iż świadomość tego, że nie jesteśmy sami we wszechświecie jest niepokojąca. Z kolei idea tego, iż ludzkość jest jedyną rasą w kosmosie jest wręcz przerażająca. Tą myśl, zdaje się Hollywood mocno wzięło sobie do serca, zalewając nas różnymi filmami s-f. Od momentu emisji słuchowiska „Wojna Światów” w radiu i poprzez poruszenie jakie to wywołało pośród ludzi, kino wprowadziło już do kanonów kultury różnorakie rasy obcych. Te w zależności od gatunku posiadały różne intencje, rzadziej jednak pokojowe. W ten sposób od horrorowego kina jak „Alien” czy „Predator”, poprzez filmy akcji typu „Dzień niepodległości” czy „Battleship”, do bardziej filozoficznych jak „Kontakt” lub „Kula” borykaliśmy się z gośćmi z innych planet na wszelkie możliwe sposoby.
Wydawało by się, że rok 2016 w mainstreamie będzie ubogi w filmy o przybyszach z kosmosu. Jednakże 11. listopada do polskich kin trafił: „Arrival”, przez rodzimych tłumaczy nazwany: „Nowy początek”. Co niespotykane dla filmów z udziałem obcych, szybko zyskał dużo pochlebnych recenzji do tego stopnia, że jeszcze przed ogłoszeniem nominacji do Oscarów, uznano ten tytuł za dość poważnego kandydata do statuetki. Zachęcony recenzjami ochoczo udałem się do multiplexu na seans, aby przekonać się jakie dzieło przygotował Denis Villeneuve.
Kanadyjski reżyser jak dotąd był mi znany z całkiem udanych thrillerów takich jak świetny „Labirynt” z Jackiem Gylenhallem, „Enemy” i nominowany w zeszłym roku do Oscara „Siciario”. „Arrival” to, wydawać by się mogło, bułka z masłem dla Villeneuve jako, że gatunkowo też należy do dreszczowców i w zasadzie na wstępie już można rzec, że artysta nie zawiódł, pytanie tylko czy jego dzieło to coś więcej niż solidny film?
Zarys Fabularny
Description
Arrival to jeden z najbardziej oryginalnych filmów s-f, który nie ulega schematom typowym dla kina tego gatunku.Positives
- Nieszablonowy
- Wciągająca fabuła
- Nastrojowy
- Solidny soundtrack
Negatives
- Brak przysłowiowej kropki nad 'i'
- Zbyt jednolite tempo akcji
Czasy obecne, pewnego dnia świat zatrzymuje się w miejscu i wstrzymuje oddech. Otóż w dwunastu miejscach na ziemi pojawiają się statki obcych. Enigmatyczne, milczące i wykonane z nieznanego dotąd stopu pierwiastków. Pojazdy posiadają kształt ziarenka kawy lub fasoli (jak kto woli). O dziwo, przybycie nie wiąże się z odpaleniem laserów w Biały Dom, czy wyłączenie systemów komunikacyjnych i zorganizowane porywanie ludzkości. Obiekty tylko lewitują, unosząc się kilkanaście metrów nad ziemią w głębokim milczeniu. Żadne żądania ani zamiary nie zostają przedstawione ziemianom.
Jak się szybko okazuje, niewiedza i obawy przed nieznanym bywają równie zgubne co otwarta agresja. W strachu przed najgorszym ludzkość wpada w histerię. Wojsko, w osobie pułkownika Webera (Forest Whittaker), nie czeka długo, szybko werbują doktor Louise Banks (Amy Adams) specjalistkę od lingwistki, celem pomocy przy nawiązaniu kontaktu z obcą rasą. Szybko zostaje zabrana z kampusu do polowej bazy wojskowej, gdzie wraz z grupą naukowców mają za zadanie nawiązać kontakt z przybyszami i dowiedzieć się jakie są ich intencje.
Największy plus filmu stanowi właśnie scenariusz, który został zaadaptowany z opowiadania s-f autorstwa Teda Changa. Jeśli miałbym określić film kilkoma słowami to: kameralny thriller s-f. Siła filmu tkwi w jego oryginalności. Wydawać by się mogło, że obraz będzie nosić wszelkie bolączki i chwyty filmów o obcych, na szczęście nic bardziej mylnego. „Arrival” nie jest dziełem w którym walka odbywa się w przestworzach za sterami myśliwców, na ziemi przy pomocy broni palnej czy okrętami na oceanach. Tutaj głównym narzędziem jest język, wrogiem czas, a największym zagrożeniem wielka niewiadoma i niemal zwiastująca apokalipsę panika ludności cywilnej.
Tempo akcji jakie serwuje film jest bardzo jednolite. Już od pierwszych minut wpadamy w dziwny wir, który tworzy obraz i tak już do samego końca, jednostajnie bez zmian. O ile nastrój bardzo mi odpowiadał, gdyż bazował na szarej tonacji barw, pustych pomieszczeniach, niepokojących snach i nastrojowej muzyce, to gdy ujrzałem napisy końcowe miałem w głowie pewne rozczarowanie: „to już koniec”? No właśnie to jednolite tempo jest też lekkim minusem. O ile rozwiązanie głównego wątku jest jak najbardziej oryginalne, to jednak brakuje tu jakiegoś takiego kopa, które by rozdziawiło nasze usta od ziemi po sufit w niemym zdziwieniu. Film także nie zostawił mnie z jakimiś głębszymi myślami. Pomimo to fabuła filmu jest bardzo dobra i wyróżnia się oryginalnością, a to jest bez wątpienia największym plusem dzieła Denisa Villeneuve.
Warsztat techniczny filmu – aktorstwo
Mówiąc prosto z mostu: warsztat aktorski jest po prostu bezbłędny. Amy Adams w głównej roli doskonale wtapia się w tempo filmu i tak idealnie kroczy do ostatnich minut obrazu. Pewną niespodzianką jest Jeremy Renner w głównej roli męskiej, który dotąd słynął z filmów akcji osadzonych głównie w uniwersum Marvela. Już od pierwszych minut nie mamy jednak problemu z zaakceptowaniem tego, iż aktor wciela się w naukowca Iana Donnelego. Podobnie jak w przypadku Amy Adams, Renner idealnie czuje tempo filmu.
Z ról drugoplanowych warto wspomnieć o Foreście Whittakerze, który wciela się w głównodowodzącego bazy polowej, pułkownika Webbera. Tu duży plus, jako że postać ta również odcina się od szablonów bezmyślnych wojskowych, którzy wszystko najchętniej potraktowaliby bronią konwencjonalną. Whitaker odgrywa postać rozdartą, która musi liczyć się z głosem naukowców, a z drugiej strony podlega naciskom dowództwa armii Stanów Zjednoczonych. Postaci drugoplanowe i statyści również grają co najmniej poprawnie. Jednakże w mojej opinii ten warsztat jest lekko hamowany przez stały ton tempa akcji, przez co z drugiej strony nie obserwujemy tu wymagających aktorsko scen.
Zdjęcia i scenografie
Tu także jest solidnie, ujęcia przygotowane są bardzo dobrze. Wydają się idealnie uszyte pod tajemniczy nastrój. Scenerie są bardzo oszczędne, jest to zauważalne w szczególności kiedy oglądamy wnętrze statku obcych. Same obcy formy życia wyglądają bardzo oryginalnie, nie widziałem jeszcze takiego designu, co uważam za kolejny duży plus w filmie, w którym głównym założeniem fabularnym są badania. Baza polowa jest także dobrze zaprojektowana, a jej wnętrze zorganizowane inteligentnie i dość przytulnie. Zdjęć plenerowych jest relatywnie mało i nie zachwycają tak jak np. w przypadku „Zjawy”. Aczkolwiek nie uważam tego za minus, jako że brak takich ujęć podkreśla jakby niesamowitość zdarzenia jakim jest przybycie obcych w zwykłym świecie.
Ponieważ obcy wylądowali w 12 miejscach na świecie, nie odbyło się bez przebitek z innych rejonów ziemi. Tym sposobem dane będzie nam ujrzeć chińskie lotniskowce lub syryjskie pustynie. Generalnie same ujęcia są poprawne, jednakże widać pewne uproszczenia. Np. armia chińska używa śmigłowców amerykańskich, podczas gdy normalnie uzbrojona jest w produkty firmy Eurocopter. Z kolei w Syrii, dumnie na wzgórzu stoi SCUD wycelowany w lewitujący statek, co jest nieścisłością, jako że SCUDy przenoszą rakiety ziemia-ziemia, nie są przeznaczone do ataku obiektów latających. Te małe niedopatrzenia jednak nie mają większego wpływu na scenografie i zdjęcia.
Muzyka
Tu także historia jest podobna, ścieżka dźwiękowa idealnie wtapia się w tempo filmu. Bardzo dobrze nastraja do szarych obrazów pokazywanych na ekranie. Dostajemy klimatyczny ambient kiedy naukowcy zbliżają się do enigmatycznego statku. Dźwięki budzą niepokój przed nieznanym i poruszają wśród oszczędnych w elementy tła. Kiedy już bohaterowie spotykają obcych, muzyka podkreśla jakby ich wygląd. Gdy sytuacja wydaje się spokojna – z głośników bije kojąca muzyka. Tylko główny them wydaje lekko wyjęty z kontekstu. Jego gwałtowne rytmy i podniosłość bardziej mi pasują do filmu akcji, niż filozoficznego s-f. Podsumowując: ścieżka przygotowana przez Jóhann Jóhannssona wypada bardzo solidnie i świetnie nastraja do filmu.
Będzie Oscar? Czyli podsumowanie i werdykt
„Arrival” to co najmniej dobre kino s-f. Lekko wymagające, podlane świetnym klimatem i zupełnie nieszablonowe. To właśnie w tym ostatnim aspekcie tkwi (jak dla mnie) największa siła obrazu. Dzięki temu film na każdym kroku zaskakiwał mnie pozytywnie. Niestety jak dla mnie zabrakło przysłowiowej bomby, jakiejś anomalii na prostej akcji filmu. Cały film niesamowicie mnie wciągał, lecz nieobecność takiego 'mata’ lekko mnie rozczarowała. Przykładem filmu, który właśnie mnie tak kupił był Donnie Darko, gdzie napięcie było budowane równie umiejętne. Zakończenie budziło emocje i skłoniło mnie do długich refleksji. Niestety Arrival tego nie ma. Mimo tego jest to film naprawdę dobrze uszyty i ode mnie dostaje 7,4.
Czy będzie ten Oskar? Do 2 tygodni po oglądnięciu tego filmu, postrzegałem go jako solidnego kandydata do statuetki za najlepszy scenariusz adaptowany. Ostatnimi jednak czasy wybrałem się do kina na „Nocturnal Animals”, thriller który okazał się o klasę lepszy niż recenzowany tu film.
W chwili obecnej uważam, że „Arrival” może mieć poważny problem w otrzymaniu Oscara, jednak to już zweryfikuje czas.
3 Comments
Micronus
Maćku, prosiłbym Cię o wyjaśnienie mi dwóch kwestii.
1. ” Generalnie same ujęcia są poprawne, jednakże widać pewne uproszczenia. Np. armia chińska używa śmigłowców amerykańskich, podczas gdy normalnie uzbrojona jest w produkty firmy Eurocopter. Z kolei w Syrii, dumnie na wzgórzu stoi SCUD wycelowany w lewitujący statek, co jest nieścisłością, jako że SCUDy przenoszą rakiety ziemia-ziemia, nie są przeznaczone do ataku obiektów latających.” – nurtuje mnie, czy takie spostrzeżenia nasunęły Ci się podczas seansu, czy dopiero podczas odrabiania pracy domowej nt. filmu – przygotowania do napisania recki?
2. Nie popieprzyłeś czegoś ze ścieżką dźwiękową Arrivala? Z tego co wiem, to stworzył ją Jóhann Jóhannsson, zaś Richter ma swój udział jedynie poprzez wykorzystanie jego kawałka On The Nature Of Daylight.
Imo Arrival nie ma najmniejszych szans na Oscara, bo jest przeciętny +. Również dałem 7, aczkolwiek uważam, że powinien dostać 6. Nie zrobiłem tego tylko dlatego, że nie mam zamiaru walczyć z wiatrakami i tworzyć nowego nurtu w ocenianiu. Na filmzjebie przeciętniak zamiast mieć to 5, ma 6,5-7. Zaś ocena 5 to już niemal gniot.
Maciej Domagała
Cześć Micronus!
Dzięki za komentarz,
Ad. 1 Jestem lekkim zboczuchem militarii i chcąc nie chcąc zwracam uwagę na takie rzeczy. Scenę z lotniskowcem i SCUD-em wyłapałem podczas seansu. Koniec końców potwierdziłem to sobie jednak z źródłami internetowymi.
Ad. 2 Tu zasadniczo mój błąd, dziękuję za zwrócenie uwagi. Poprawię w tekście.
Arrival uważam za solidny film, ale nijak się ma do Nocturnal Animals.
Więc, podbnie jak Ty uważam że Oscara nie będzie.
Micronus
Ad 1. No to ok, tak sam dla siebie chciałem wiedzieć z kim mam do czynienia. Dla mnie liczą się wrażenia z samego seansu, a w niektórych tekstach ludzie rozpieprzają film na czynniki pierwsze, gdzie według mnie to niemal niemożliwe ogarnięcie takich bzudrek podczas jednej wizyty w kinie i recenzent nie wiadomo jak chce błysnąć, na siłę.
Ogólnie recka niezła. Fajnie, że udało Ci się uniknąć spojlerów – przez co tekst nadaje się dla osób, które jeszcze filmu nie widziały. Przykładowo, na takim blogu Nie tylko gry, autorka napisała fajny tekst w sensie flow, lekkości, ale zepsuła zajawkami totalnie.